
Garrett M. Graff, UFO, tłum. Grzegorz Grajek, SQN 2024
1.
„UFO” Garretta M. Graffa można czytać na kilka różnych sposobów. Nie jest to łatwe, ale o tym później.
Na przykład jako opowieść o rodzeniu się i rozwoju teorii spiskowych. Historie o ukrywanych przez rząd dowodach, ciałach kosmitów i facetach w czerni rozrastały się, stanowiąc pożywkę dla mitów, które dziś wyniosły do władzy zwolenników MAGA (a jak wiemy prawicowy umysł bardzo łasy jest na teorie spiskowe). Nie jest to zresztą pierwsza książka Graffa o sekretach rządu – wcześniejsze dotyczyły 11 września i zamachu na JFK – stąd autor może pisać bez ogródek: większość teorii spiskowych zakłada poziom kompetencji i planowania, którego w codziennym funkcjonowaniu rządu trudno się doszukać (s. 28).
2.
Można widzieć „UFO” także jako historię zimnowojennego wyścigu o podbój kosmosu. Ciągle w tle poszukiwań niezidentyfikowanych obiektów latających, trwa technologiczna rywalizacja Stanów i Związku Radzieckiego. Graff pozwala zupełnie inaczej spojrzeć na erę kosmiczną, nie poprzez wielkie wydarzenia, ale dyskusje budżetowe i prace w amerykańskich PZL-ach.
Najbardziej jaskrawym przykładem będzie tu futurystyczny projekt latającego spodka na potrzeby wojska, który nigdy nie został ostatecznie ukończony.
3.
Wreszcie można czytać nieco filozoficznie. W tym lutym to dość dobry sposób, zastanawiać się nad tym, czy jesteśmy jedni z wielu, czy jednak wyjątkowi.
Gdzieś między słowami tli się bowiem myśl, że być może zjawisko UFO da się powiązać z naszym lękiem przed atomową zagładą. I – dopowiem, bo Graff tego nie mówi – są bliskie spotkania nowoczesnym odpowiednikiem objawień maryjnych.
Akurat w dniu rozmów w Monachium natrafiam na inny rosyjsko-amerykański dialog i aż go wypisuję na ścianie fejsbuka:
Wypalimy się bombami wodorowymi albo bronią, którą wynajdziemy po nich. I dlatego właśnie nikt nie wysyła sygnałów z Andromedy, dlatego wszechświat jest pusty albo będzie pusty, gdy nasza iskra już zgaśnie (s. 476, Iosif Szkłowski do Carla Sagan w Grazu).

4.
(UFO i ja)
W sypialni I. i H. stały nowsze książki (starsze zapełniały regał w małym pokoiku, z kolei encyklopedie i słowniki, tudzież „Jaki to ptak?”, zdobiły duży pokój), dużo małych formatów: proza z PIWu i Czytelnika. Babcia czytała dużo. To chyba ona podsunęła mi UFO.
Główni bohaterowie książki Graffa: Drake, Hynek, Sagan, Szkłowski byli moimi znajomymi, tak dobrymi, że kiedy na mapie Warszawy zobaczyłem ulicę Hynka pomyślałem, że to na jego cześć (dalej tak myślę jak jestem we Włochach). Godzinami mogłem opowiadać o teoriach i incydentach (stąd wiem, że Blue Book z tekstu Graffa to dobrze mi znana „Błękitna księga”).
Działo się to na długo zanim UFO stało się modne a na ekranach pojawili się agenci Scully i Mulder (co zbiegło się z omawianiem w liceum „Romantyczności”).
Właściwie dotąd nie wiem, co zdecydowało, że zapomniałem o tym wszystkim. Czyżby zwyciężył we mnie sceptycyzm? A może zakiełkował zalążek czarnej myśli Szkłowskiego?
5.
Czyta się trudno. Mam wrażenie, że bez straty dla treści, dałoby się „UFO” znacząco odchudzić, pozbawić niewiele wnoszących wtrętów i osobistych uwag. Nie lubię takiego amerykańskiego stylu reportażu prasowego. Oczywiście są tu i momenty patetyczne i długie akapity, w których zionie nudą.
W przeciwieństwie do Donimirskiego i Mostowicza, dwóch ufologicznych biblii mojego dzieciństwa, Graffa się nie pochłania. Nie jest to tekst, do którego chce się wrócić.
Może też zawodzi nieco tłumaczenie. Do braku „Błękitnej księgi” nie mogę się przyzwyczaić, podobnie jak do myśli, że tlen jest związkiem chemicznym a nie pierwiastkiem.
Prawdziwą niespodziankę Garrett M. Graff funduje w podziękowaniach. Sprawdziłem nawet, czy nie jest kobietą. Otóż pierwsze z wyrazów wdzięczności kieruje do niani swoich dzieci, René, której zalety (a także zalety dwójki niań pomocniczych) zajmują akapit długości prawie strony. Z kolei żona występuje razem z teściami w ostatnim akapicie (od niani dzieli ją dziewięć stron podziękowań). Rodzi to we mnie pewną teorie spiskową na temat rodziny Graffów.

Próbowałem wysłać. Ale dotarł raptem do Żyrardowa….
PolubieniePolubienie