księgarnia 2/25

Koło ratunkowe z promu „Jan Heweliusz”, Narodowe Muzeum Morskie w Gdańsku

Adam Zadworny, Heweliusz. Tajemnica katastrofy na Bałtyku, Czarne 2024

Są dwa sposoby czytania tego reportażu o zatonięciu promu w huraganową styczniową noc dziewięćdziesiątego trzeciego (były to czasy radia i chyba w nim, moim małym odbiorniczku na biurku, usłyszałem o „Heweliuszu”).

Pierwszy – nazwijmy go techniczny: książka Adama Zadwornego uczciwie opowiada o katastrofie à la polonaise. Jest w niej niedopełnianie procedur, fałszowanie dokumentacji, odrobina brawury i podejmowanie nietrafnych decyzji. Rzecz dzieje się na rozszalałym Bałtyku, ale równie dobrze mogła wydarzyć się w smoleńskiej mgle.

To, co szczególnie porusza i chyba jednak nieco przemilczane jest przez autora – bardziej pojawia się w relacjach z późniejszych procesów – to porzucenie pasażerów przez załogę. Owszem podniosły moment: kapitan pojawia się w galowym mundurze, ale marynarze zajęci są w tym czasie głównie ratowaniem samych siebie. Jakby coś w narodowym motcie o honorze nie wyszło.

W styczeń pełen złych przeczuć, bliższy mi jest jednak drugi sposób lektury.

Kataklizm, katastrofa zawsze stawia nam to samo pytanie. Brzmi podobnie od zawalenia się wieży w Siloa, a już na pewno od trzęsienia ziemi w Lizbonie. Dlaczego ci, a nie tamci? Kto zapisuje na listę ofiar? Z katastrofy ocalało kilku rosłych chłopów, a ciało czteroletniej Milenki znaleziono wtulone w ojca.

Dodaj komentarz