
Czwarta podróż do granic Starego Świata (odc. 3)
Kadyks
– Patrz, to jak San Francisco – mówi A., kiedy most unosi nas ponad Zatokę, ponad Ocean swą geometrią szalonych linii – rosną wieże wiertnicze – a potem delikatnie opuszcza nas na brzeg, na sierp Kadyksu.
Kiedyś myślałem, że w Kadyksie napiszę zbiór opowiadań z Południa. W Kadyksie albo Syrakuzach. Są tylko dwa miasta predestynowane do tego. Teraz wiem, że skazany jestem na wieczne oglądanie obrazków z fida a świat nie różni się od zaświatu.
Andaluzyjskie psy obsikują labirynt miasta, w którym nie ma zary (czy więc na pewno jest miastem?) Za czwartym razem Kadyks jest na tyle udomowiony, że nie musisz nic w nim robić, chyba tylko sycić.
Zaraz po wyjściu z parkingu, dźwięk dziecięcych zabaw i tak do późnego wieczora. Przekrzykują nawet dzwony, które tutaj grzmią nieokiełznane, różne od spokojnego rytmu Północy i blaszanej melodii ortodoksji; i kanarki uwięzione w klatkach labiryntu. Nazywamy to życiem.

Starszy mężczyzna w barze jest wyrozumiały. Światło sączy się od ulicy. Zachodzą turyści zagubieni w południowym krańcu miasta. Pokazuje jak krewetkę należy chwycić dłonią, oderwać łebek i jeść w całości. Pancerzyk mięknie w zetknięciu z językiem.
Znów te same dialogi o bożej opatrzności. Skoro modlili się w Dzień Wszystkich Świętych tysiąc siedemset pięćdziesiątego piątego i tutaj, i w Lizbonie, a tylko ich ocalono. – Chcesz powiedzieć, że to przypadek – oburza się A.
Nigdy nie kończy się rozpacz, tu zawsze jest Wielki Piątek. W starej katedrze natrafiamy na ludzi w garniturach okadzających matkę żegnającą syna. Las świec i zapach drzewa. Siedem mieczy przebija serce.
Wieczorem na placu Antoniego rozpalają pod kasztanami. Najpierw ogrzewają się ręce, potem usta. Słońce przechodzi na drugą stronę świata.

Ronda
Wszystko przez ten okrutny fragment z Hemingway’a: placyk przed ratuszem, stumetrowa przepaść, rozjuszony tłum. Dziś w tym miejscu mieści się McDonald, może w tej samej sali, co służyła za areszt?
Właściwie głównie po to wspinamy się po wzgórzach, oddaliwszy się od Oceanu, który stanie się Morzem (czyha tam najbrzydsze ze znanych mi miast, ponure Algeciras, do którego prowadzą arabskie drogowskazy): zobaczyć Hemingway’a.
E. H. jest również patronem hotelu, dlatego płaci się za noc za dużo. Pokój wypełniają jego portrety i ułożone w stosiki różnojęzyczne wydania. Wino, które podają w restauracji na dole ma posmak granatu.
Każde miejsce, które odwiedzam jest miejscem pamięci.
Bilet powrotny
Już wiem, że nie powstaną zapowiedziane wycinki z Południa. Wszystko ulega rozpadowi. Powietrze jest zimne i chłoszcze nas w twarz Polska o poranku, w święto.
(zapisane w pociągach do Gdańska i Opola)

1 Comment