dziennik 65/24

Simon Palmer, Podążając za wędrownym kaznodzieją, źródło: instagram.com

Szkic do portretu. Historia T.

Rodzi się w noc „Wesela”, choć nie ma to najmniejszego znaczenia: w linii prostej z Bronowic do – nazywajmy to miejsce konsekwentnie – Zalesia jest dwieście pięćdziesiąt kilometrów. Ten wiek i ćwierć, który nas dzieli od niego, zamazuje fakty, miesza zasłyszane przekazy. Zanim nic już nie ma. Jako ostatni posiada imię i tabliczkę na cudzym grobie. Pozostałe imiona odnajduję teraz przeglądając mormońskie archiwa. Wycinam go z metryk. To jest T.

Tej jesieni T. kończy szesnaście lat. Księga zgonów za tysiąc dziewięćset szesnasty jest sporo cieńsza od tych z lat ubiegłych, kiedy przez Wyżynę przebiegał front wschodni, pozostawiając te malownicze zagajniki przy szosie es siedemnaście. Przynależność państwowa wszystkich tych którzy przeżyli, oznaczono teraz, jako przynależność państwową do Królestwa Polskiego. Co dwa tygodnie cesarsko-królewski podpułkownik Jan Schuberth, komendant obwodu, podpisuje kolejne wydania dziennika urzędowego. Metryki są po polsku, odnajduję numery 370 i 373.

370: matka, Katarzyna, siódmy października o czwartej po północy (zeznają jej bracia, rolnicy z Zalesia). 373: ojciec, Jan, dwunastego października w południe (zeznają ci sami, podpisuje ksiądz proboszcz). Nie wiemy, co się stało. Sąsiednie wpisy nie sugerują epidemii w Zalesiu, może powietrze tylko w jednym domu. W każdym razie – Bóg tak chciał – pozostaje T. i rodzeństwo, w tym młodsza dwójka: Bronka ma dziewięć lat a Jasio sześć.

W rodzinnej historii Wiktoria z domu Rotmańska nie istnieje. Jest sąsiadką, mieszka na Zalesiu, podobnie jak T. straciła wcześniej matkę. Ślub odbywa się w środę, jedenastego lutego, zima tego roku łagodna i wyraźnie mniej śnieżna (tak podają dane ze stacji Sielec na innej wyżynie). On ma skończone dwadzieścia cztery, ona dwadzieścia dwa lata.

Dokładnie rok później, w Tłusty Czwartek, rodzi się Jan. Zima jest sroższa niż ubiegłego roku. Nie wiemy, co poszło nie tak. Wiktoria męczy się przez kilka lutowych dni.

Akt 39: do księdza przychodzi jej ojciec ze, zdaje się, swoim bratem, oświadczając, że umarła szesnastego lutego o piątej rano. Słońce wzejdzie dopiero przed siódmą. Przyszli dzień później, w Popielec. Co ich zatrzymało: rozpacz czy zaspy (do kościoła z Zalesia zimą idzie się pewnie godzinę), może jednak wyjaśnia to następny zapis.

Akt 44: wydarzenia w życiu T. dzieją się zbyt szybko. Następnego dnia jest już z teściem u księdza. Jasio umarł dzień wcześniej tak samo o piątej (co może tłumaczyć wcześniejsze opóźnienie. Bracia Rotmańscy wychodzą powiadomić z Zalesia w środę, tuż po drugiej śmierci. Wykonało się). Urzędowa formułka proboszcza dodaje do historii suchy fakt: T. jest analfabetą.

Kiedy obojga, matki i synka, nie ma, znikają z pamięci. Żadnego śladu, zdziwienie, że kiedyś była. Imię Jan jeszcze powróci i zostanie przy synu z drugiego małżeństwa (jedynego, choć drugie).

W poszukiwania, co dalej włącza się ciocia G. Nigdzie nie ma dalszych śladów historii. Mormoni niedokładnie skanują metryki, zostawiając dziury do przeglądania w Utah. Dzwoni do proboszcza parę miejscowości dalej. W małej parafii ksiądz wyraźnie się nudzi, bo już nazajutrz oddzwania:

Ślub rzeczywiście odbył się w parafii panny młodej. T. łamie niepisane prawa żałoby. Jest koniec lipca, całkiem niedaleko od tragicznego lutego. Opowiadają, że Antonina pojawia się, żeby go pocieszyć. Ma szesnaście lat. Jej drzewo genealogiczne opracował któryś z dalekich kuzynów. Jest w nim miejsce i na Bazylego, który pisał się Wasyl, i na osiemnastowieczne małżeństwo – brzmi jak koncept z barokowej poezji – Deszczu ze Smutkiem.

Wracają z T. do Zalesia. Wchodzimy w to, co niejasne, lecz zapamiętane. Na pewno czwórka dzieci (jeśli były inne, nie ma ich w historiach) i na pewno wojna. Teraz opowieści stają się pokrętne: T. ukrywa Żydów, chce by sobie poszli (rzecz dzieje się między dwoma transportami z getta do Sobiboru), boi się o rodzinę (kogo się boi? – to w niedomówieniu). Odejdą dopiero, kiedy go nie będzie. Śmierci, które nie trafią do metryk (choć porucznik Urbański z granatowej policji dzielnie je raportował miejscowej żandarmerii).

T. znaleziono w piątek o ósmej rano (słońce wzeszło o czwartej, dwa dni przed pełnią), czterdzieści dwa lata. Odcięto go. W niedzielę (czemu tak późno?) poszli do księdza (nikt z bliższej rodziny). Kwatera, w której ma miejsce, świadczy o niewiedzy lub usprawiedliwieniu. Którzy przeczytaliśmy skrócony życiorys, wiemy, że o tym ostatnim.

Epilog rozgrywa się w dzień lipcowy. Z całej historii T. tylko to zostało. Dwie siostry biegną przez pobliskie pola (letnie sukienki niby nocne koszule z fotografii, których wcale nie ma): wzdłuż drogi dojrzewają morwy. Ciemne niebo pęcznieje, błysk i odgłos grzmotu. Starsza upada, nie wstaje. Kazia, córka T., ma piętnaście lat. Minęło prawie pół wieku od pierwszej metryki odczytanej na nowo.

2 Comments

Dodaj komentarz