
Ernest Hemingway, Komu bije dzwon, tłum. Rafał Lisowski, Marginesy 2024
Wojna to sucza rzecz (s. 606)
Wstęp pierwszy: przez miesiące najnowszej wojny wielu trąbiło o tym, że Rosjanie to urodzeni barbarzyńcy, właściwie zwierzęta i że jest to rzecz przyrodzona, cecha narodowa (pomijano przy tym, że w armii rosyjskiej służą też ludy niesłowiańskie). A teraz nagle okazuje się, że polska dziennikarka wyprzedaje łupy wydarte zabitym Rosjanom (nie mówi się Rosjanie, tylko orkowie) – ich zegarki, czapki, nieśmiertelniki. Dzikość i zwierzęcość wojny nie zależy, drodzy uznani eksperci, od narodowości.
Wstęp drugi: niewyraźny obraz z kamery. Jakaś postać kryje się w resztkach czegoś, co było czołgiem. Poluje na nią – jak w grze komputerowej – ni maszyna, ni ptak. Chłopak stara się uciec, ale latający mechanizm jest nieubłagany. Kiedy podbiega za zgliszcza, dron dogania go. Ostatnią widzimy eksplozje. W komentarzach brawa i wyrazy uznania dla precyzji zabójczej maszyny.
Mam wrażenie, że za pierwszym razem, w liceum, nie przebrnąłem przez „Komu bije dzwon”. Obwiniałam o to tłumaczenie, toteż teraz zacząłem od posłowia, w którym Rafał Lisowski przedstawia zasady przekładu. Słusznie, bo objaśniony przez tłumacza język staje się jeszcze jednym sposobem oddawania w powieści wojennych realiów: okaleczony i w pewnym sensie – poprzez użycie archaizmów – odrealniony.
W wojnach lubimy jasne linie podziału, dobrych, złych, zero-jedynkowe bohaterstwo, po którym pozostają pomniki. Naturalną potrzebą jest opowiedzenie się po którejś ze stron, wzięcie do ręki sztandaru wybranego koloru. W hiszpańskiej wojnie domowej wybór strony wydaje się banalny: prawicowe umysły będą sławić odwagę faszystów (to nie są faszyści powie ipeen, ale obrońcy cywilizacji zachodniej), osoby o poglądach lewicowych – count me in – obrońców Republiki (przyjemnie było deptać z zapałem w skalnej bazylice po byłej płycie nagrobnej Franco).
Hemingway odrywa nas od tych podziałów, sprowadzając wojnę do tego, co oznacza naprawdę. Tu nie ma dobrych i szlachetnych, nawet pojęcie słuszności i niesłuszności nie pasuje za bardzo. Wojna jest bezsensownym świętem zabijania, wywlekającym z ludzkiej natury wszystko to, co w niej najgorsze.
Uniwersalność Hemingway’a przejawia się w tym, że wiele z tych scen rozpoznajemy z relacji z późniejszych wojen, którymi wypełniony był wiek dwudziesty i które jak zaraza przeniosły się w wiek dwudziesty pierwszy.
Wojny nie są, wbrew piewcom grupowej jedności, wojnami ludów. Ma rację Hemingway: wojny to sumy ludzkich pojedyńczych dramatów. Wszystko inne z wojennych opowieści da się odciąć brzytwą Ockhama.
Właściwie może źle czytam „Komu bije dzwon”, może wojna jest tylko tłem dla historii miłosnej? Może te trzy i pół dnia Roberta Jordana i Marii, tylko one się liczą. Mała śmierć pokonuje śmierć wielką.
Posłowie: w konfrontacji z takim tekstem jak ten, odkrywasz całą miałkość i nieporadność swojego pisania. Właściwie wszystko, co napisałeś, nie nadaje się nawet na przypis.

Posłowie powyższego wpisu jest błędne. Po wielokroć Dzienniki Urzędnicze dowiodły, że są literaturą najwyższej rangi.
PolubieniePolubienie
Dziękuję! Nie są. Straciłem po latach potrzebę. Bo nie chodzi o chęć.
PolubieniePolubienie
Jako czytelnik DzU nie straciłem nawet odrobiny przemożnej potrzeby ich lektury. Nie tracę też nadziei, że chęć wystarczy jednak, by pisać dalej, a z biegiem czasu potrzeba powróci (nawet jeśli przemieniona).
PolubieniePolubienie