księgarnia 48/24

Chris Marker, Dzieci przed pomnikiem poległych falangistów z napisem „Śmierć jest wyrazem służby”, Madryt, 1956, źródło: facebook.com

Ernest Hemingway, Komu bije dzwon, tłum. Rafał Lisowski, Marginesy 2024

Wojna to sucza rzecz (s. 606)

Wstęp pierwszy: przez miesiące najnowszej wojny wielu trąbiło o tym, że Rosjanie to urodzeni barbarzyńcy, właściwie zwierzęta i że jest to rzecz przyrodzona, cecha narodowa (pomijano przy tym, że w armii rosyjskiej służą też ludy niesłowiańskie). A teraz nagle okazuje się, że polska dziennikarka wyprzedaje łupy wydarte zabitym Rosjanom (nie mówi się Rosjanie, tylko orkowie) – ich zegarki, czapki, nieśmiertelniki. Dzikość i zwierzęcość wojny nie zależy, drodzy uznani eksperci, od narodowości.

Wstęp drugi: niewyraźny obraz z kamery. Jakaś postać kryje się w resztkach czegoś, co było czołgiem. Poluje na nią – jak w grze komputerowej – ni maszyna, ni ptak. Chłopak stara się uciec, ale latający mechanizm jest nieubłagany. Kiedy podbiega za zgliszcza, dron dogania go. Ostatnią widzimy eksplozje. W komentarzach brawa i wyrazy uznania dla precyzji zabójczej maszyny.

Mam wrażenie, że za pierwszym razem, w liceum, nie przebrnąłem przez „Komu bije dzwon”. Obwiniałam o to tłumaczenie, toteż teraz zacząłem od posłowia, w którym Rafał Lisowski przedstawia zasady przekładu. Słusznie, bo objaśniony przez tłumacza język staje się jeszcze jednym sposobem oddawania w powieści wojennych realiów: okaleczony i w pewnym sensie – poprzez użycie archaizmów – odrealniony.

W wojnach lubimy jasne linie podziału, dobrych, złych, zero-jedynkowe bohaterstwo, po którym pozostają pomniki. Naturalną potrzebą jest opowiedzenie się po którejś ze stron, wzięcie do ręki sztandaru wybranego koloru. W hiszpańskiej wojnie domowej wybór strony wydaje się banalny: prawicowe umysły będą sławić odwagę faszystów (to nie są faszyści powie ipeen, ale obrońcy cywilizacji zachodniej), osoby o poglądach lewicowych – count me in – obrońców Republiki (przyjemnie było deptać z zapałem w skalnej bazylice po byłej płycie nagrobnej Franco).

Hemingway odrywa nas od tych podziałów, sprowadzając wojnę do tego, co oznacza naprawdę. Tu nie ma dobrych i szlachetnych, nawet pojęcie słuszności i niesłuszności nie pasuje za bardzo. Wojna jest bezsensownym świętem zabijania, wywlekającym z ludzkiej natury wszystko to, co w niej najgorsze.

Uniwersalność Hemingway’a przejawia się w tym, że wiele z tych scen rozpoznajemy z relacji z późniejszych wojen, którymi wypełniony był wiek dwudziesty i które jak zaraza przeniosły się w wiek dwudziesty pierwszy.

Wojny nie są, wbrew piewcom grupowej jedności, wojnami ludów. Ma rację Hemingway: wojny to sumy ludzkich pojedyńczych dramatów. Wszystko inne  z wojennych opowieści da się odciąć brzytwą Ockhama.

Właściwie może źle czytam „Komu bije dzwon”, może wojna jest tylko tłem dla historii miłosnej? Może te trzy i pół dnia Roberta Jordana i Marii, tylko one się liczą. Mała śmierć pokonuje śmierć wielką.

Posłowie: w konfrontacji z takim tekstem jak ten, odkrywasz całą miałkość i nieporadność swojego pisania. Właściwie wszystko, co napisałeś, nie nadaje się nawet na przypis.

3 Comments

      1. Jako czytelnik DzU nie straciłem nawet odrobiny przemożnej potrzeby ich lektury. Nie tracę też nadziei, że chęć wystarczy jednak, by pisać dalej, a z biegiem czasu potrzeba powróci (nawet jeśli przemieniona).

        Polubienie

Dodaj komentarz