
Wrzesień nr 4
1.
Wrzesień jest kwietniem jesieni.
2.
Przepatrzenie. Coś w rodzaju syndromu Stendhala, tyle że na telefonie. Mózg nie zdoła przetworzyć więcej obrazów i ich przyswoić. Kadry nęcą a potem gwałtownie nudzą. Wszystko zostało zobaczone, nic nie jest zapamiętane. Żadnego punctum. Epoki, ciała, ujęcia. I przeogromny żal, że się nie da zobaczyć bardziej.
3.
Istnieją różne miasta w tym samym mieście. Niedaleko przedszkola, samu i mięsnego, pomiędzy paczkomatami, których siatka w czasie zarazy służyła nam za mapę, mieszkał Król Osiedla (tak o nim piszą w „Fakcie”). Cały mit o przyjaznych Bielanach pryska, kiedy czytasz o tym zbirze, którego bali się sąsiedzi. Nikt nie pisnął na forum, same akcje dobroczynne i bloki w zieleni. Nie mówił „Dzień dobry”, a potem zabił, bo był bezkarny. Teraz też niewiniątko, i kolega z sąsiedniego bloku (koło lodziarni) niewiniątko. Złorzeczą mu wszyscy, ale na forum nadal cisza. Złota jesień grasuje po drzewach, gdy idę do mięsnego.
4.
Po paru chwilach Polska wróciła do swego zwykłego trybu alarmowego, to znaczy pospolitego ruszenia. Najpierw nikt na serio nie brał prognoz, a potem wykupiono zgrzewki mineralnej ze wszystkich supermarketów. Celebryci chwyci za łopaty, żeby odkupić swe liczne grzeszki. Nagrano tą samą piosenkę, co zwykle. Wszyscy wszystkim wybaczyli wszystko (pomijając poprzednią władzę, która niczego nie wybacza i tylko sączy jad – w takich chwilach odczuwa się ulgę, że minęła).
5.
Mandarynki w forcie całe stadko, kiedyś jedna para. Trzymają się na dystans od krzyżówek. Mamią topielice kolorami w słońcu. Przyszliśmy na gofry: jedyną słodycz, której nam nie zakazano.
