
Kelvingrove Art Gallery and Museum, Glasgow, źródło: wikipedia.org
Stefan Hertmans, Wojna i terpentyna, tłum. Alicja Oczko, ArtRage 2024
I
(Kolejne fragmenty wpisu odpowiadają trzem częściom powieści)
Ola z ostatniej powieści Łukasza Barysa zadebiutowała książką opartą o podarowany jej pamiętnik prababci. Nie mogę oprzeć się temu podobieństwu. „Wojna i terpentyna” jest powieścią o dziadku nadbudowaną na jego pamiętniku. Szczegóły są oczywiście inne: autor jest w wieku mojego taty i znał swojego dziadka, choć – jak się okazuje – bardzo powierzchownie.
Wspomnienia i rzeczy (o to, czy tym razem wygrały batalię z ludźmi można się kłócić, biorąc pod uwagę los dziadkowego zegarka) dopiero w zerknięciu z tekstem pamiętnika nabierają znaczeń. To paradoks: kiedy jesteśmy dziećmi, historie dziadków i babć nie łączą się w całość, kiedy wreszcie dorastamy i odkrywamy, o co w nich chodzi, już nie ma kogo zapytać o szczegóły i potwierdzenia. Wkraczamy na pogranicze fikcji i niefikcji.
(Obraz fabryki żelatyny staje się zapowiedzią Wielkiej Wojny: jednakowego losu wszystkich stworzeń).
II
To jednak, co ujrzeliśmy przed sobą następnego dnia o świcie, postawiło wszystkich na nogi: z głowami tuż nad wodą przepływało rzeką mnóstwo psów, królików, kotów, łasic, tchórzy i szczurów, jak armia nie z tej ziemi, ciągnąc wrażliwymi pyskami niezliczone trójkąty na gładkiej czarnej powierzchni wody (s. 204).
„Wojna” Céline’a, o której pisałem, że jest powieścią o Mielonce, została napisana blisko dwadzieścia lat po wydarzeniach, o których opowiada. Pamiętnik Urbana Martiena – zapisywany jakby był dziennikiem – po pięćdziesięciu. Trauma Wielkiej Wojny była tak wielka, że nie ulegała mechanizmom zapominania, w żaden sposób nie dawała się obłaskawić. Martien nie jest literatem, stąd jego zapiski są jeszcze bardziej surowe, jeszcze mocniej porażające.
(A jednak w Polsce udało się Wielką Wojnę obłaskawić, wyprzeć i zapomnieć. Czy dlatego, że przyzwyczajeni byliśmy do śmierci? Im jestem starszy, tym mniej wierzę, że wojenne koszmary zamieniliśmy w radość z odzyskanej wolności. Najważniejsza środkowoeuropejska powieść o Wielkiej Wojnie – „Przygody Dobrego Wojaka Szwejka” – bawi).
Czytanie Hertmansa dobitnie uświadamia, że Wielka Wojna wprowadziła śmierć do Europy (jak kiedyś szczury w neapolitańskim porcie). Nic po niej nie było już nie do pomyślenia. Masowość i przypadkowość śmierci w okopach uczyniły możliwym każdą zbrodnię. Czerwona linia została przekroczona.
Gotowość do przemocy rodzi się właśnie tutaj. To w Schiplaken, to nad Izerą pojawia się możliwość Auschwitz.
Bon mot Gertrudy Stein o „straconym pokoleniu” może i jest efektowny, ale nie oddaje do końca tego, co się stało. To raczej przeorane pokolenie, które było świadkiem tego, jak upada świat: nie hukiem, ale skomleniem.
Moja opowieść staje się monotonna, tak jak monotonna stała się wojna, jak monotonna stała się śmierć, jak monotonna stała się nasza nienawiść do Niemców, jak monotonne stało się samo życie, które zaczęło nas w końcu mierzić (s. 252).
(Po pewnym czasie wszystkie wojny stają się nieświeże).
III
Kiedy Hertmans przywołuje cytat o obarczonym winą krajobrazie (s. 320), przychodzi mi na myśl (cóż, za niespodzianka!) Caspar David Friedrich i jego pejzaże, zwiastujące katastrofę czy też nią dotknięte. Świat, który na nas czyha.
(Ostatnia część „Wojny i terpentyny” stanowi zadziwiającą historię miłosną. Malarstwo – jak się okazuje – chociaż nie ma mocy ocalania, staje się azylem. Urban Martien odrzuca przy tym wszystko to, co w sztuce nie jest odwzorowaniem rzeczywistości. Jakby wielcy mistrzowie posiedli dar zachowania świata sprzed jego upadku. Może to kolejna odpowiedź na pytanie, dlaczego Friedrich?)
