
(Redagowanie starych zapisków, żeby spełniły cyfrowe wymogi obecnej platformy)
Archeolodzy, część pierwsza
Tamto lato było stanem najwyższym lata. Pisałem jak szalony, próbując stworzyć coś na kształt dziennika kuwady. Świeży rodzice, świeże czereśnie, ekspresjonizm niemiecki, Kawafis i Plath. Dać życie: najlepsze co się zdarza w życiu. Wszystkie zmysły pracowały intensywnie: łączyły się ze sobą niby tańcząc. Najpiękniejsze zdjęcia oferował tumblr. Narodziny świata.
Archeolodzy, część druga
Dokopałem się do pierwszej cyfrowej zimy: moja Troja I. Był to początek a ja byłem dwudziestosześciolatkiem o umysłowości dwudziestosześciolatka albo i mniej. Nie napisałem wtedy żadnej powieści, nie zadziwiłem świata. Okazałem się bohaterem zdumiewająco nijakim, rozdygotany religijnie jak mają w zwyczaju mieszkańcy Wyżyny (płakałem po papieżu).
To, co obmyśliłem naprawdę dobrze, to dwa terminy na opisanie stanu niezadomowienia: Tutam i Tamtu. Zaimkami starałem się oddać to gdzie jestem. Moje tu było tak naprawdę już tam, nieuchronnie oddalało się. Mieszkałem za to w obcym mieście (tam), które stawało się tu. Duży wpływ na mnie miała wtedy antropologia Victora Turnera.
Zapiski traktowałem jako darmową psychoterapię. Porzucałem dotychczasowe plany i marzenia, chciałem być racjonalny: zostawałem urzędnikiem. Było to pierwsze od podstawówki zderzenie z systemem, który tłamsił i starał się wypluć jednakowych biurokratów z przetrąconym kręgosłupem. Żeby pozostać anonimowym Krajową Szkołę Administracji Publicznej opisywałem jako klasztor, jej dyrektorkę, Gintowt-Jankowicz, postać wyjątkowo antypatyczną (nawet z perspektywy czasu i różnych urzędów), nazywałem Ksienią (od tamtej pory zawsze każdemu odradzałem klasztor). Bardzo naiwne to obrazki: nic z zamierzonego studium etnograficznego o polskich urzędnikach.
Gregor Samsa. Fascynujące, gdy się jest kimś, a potem się jest zupełnie innym.
