dziennik 41/24

Amfora panatenajska, ok. 530 p.n.e., przypisywana Malarzowi Eufiletosowi, The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork

Ody olimpijskie

Olimpijski konkurs sztuki i literatury po raz ostatni rozegrano w czasie igrzysk XIV Olimpiady, trzy lata po wojnie (która dobitnie zakwestionowała sens literatury i sztuki, wykazując również praktyczny wymiar siły fizycznej). Polacy odnosili w nim sukcesy, choć wbrew biogramom Jarosława, jego zaangażowane „Ody olimpijskie” nie zdobyły w ostatnim z konkursów szczególnego wyróżnienia. Doceniano bowiem wszystkich uczestników, chociaż – jak i w rywalizacji sportowej – liczyły się tylko trzy medalowe miejsca.

W porannym aucie do Berlina, miasta, gdzie po raz pierwszy celebrowano święty ogień – totalitaryzm bowiem umie w uroczystości – wygłaszałem któryś raz tezę, jakoby igrzyska podobnie jak wybory miss, czy eurowizja były wydarzeniem tak dwudziestowiecznym, iż czas najwyższy z nimi skończyć (choćby biorąc pod uwagę ślad węglowy). Oczywiście się myliłem. Po paru dniach dałem się podejść jak dziecko, zafascynowane Seulem i Calgary, czekając kolejnych aren.

Biegli, ale Boże, jak biegli. Jakby ich ktoś malował na greckiej wazie. Najpierw trzech smukłych Etiopów o skórze jak orzechy laskowe, sprzedawane na trasie przez Wyżynę. Potem płowy Amerykanin, kanadyjski Afrykanin, Kenijczycy, gdzieś na końcu dwóch niższych od reszty Japończyków.

Oglądaliśmy ich w tłocznym food-courcie, gdzie harmider zagłuszał komentatorów. W pół kęsa, w pół łyka, wpatrywaliśmy się w ich ciała nie z gliny, lecz z mięsa. Wołaliśmy. Trzech Etiopów walczyło, lecz oto na ostatnim okrążeniu, dziesięć tysięcy metrów już prawie, zjawia się on: lśniący potem Ugandyjczyk, heros, o ruchu jak maszyna, wyrywa się przed nich, zostawia ich w tyle. Zwycięża. O, rozpacz Abisyńczyków!

A kiedyśmy już wrócili do naszych talerzy, tam na stadionie na metę dobiegło dwóch Azjatów, co się nie poddali, choć omsknęły im się dwa okrążenia. Taka to była oda.

Dodaj komentarz