
Izabela Tadra, Hotel ZNP, Filtry 2024
Bywają takie prozy, których nie potrafię zdzierżyć, choć one potem okazują się być odkryciem roku albo zdobywają główne nagrody literackie. Krytycy wskazują po czasie, że jest to nowy głos, wyemancypowany i niezależny, nowy ton, nowa barwa głosu. W laudacjach podkreśla się, że – zwykle – autorka wznosi się na nowy poziom, monolog jest objawieniem nieznanej dotąd siły. Tymczasem czytam z wysiłkiem, obiecuję sobie w zamian kawę albo coś słodkiego, miej jakąś przyjemność jak się męczysz, jeszcze parę stron, jeszcze kilka ku.ew.
Podchodzę do prozy z radarem: szczera czy nieszczera, i tutaj mi licznik wybija w kosmos. – Pull down, terrain ahead – krzyczy moje litustrojstwo.
Choć może istnieją takie światy, w których „Hotel ZNP” jest prozą prawdziwą. Czasem kolega przynosi z terapii grupowej opowieści o nimfomankach jadących na prochach i synu alfonsa jakiejś mafii, który postanowił zostać coachem. Są to historie pokrętne, nieprzyjemne i odpychające, rodzaj antybaśni. Pewnie pasowałyby do hotelowej epopei z Wybrzeża Kościuszkowskiego.
