dziennik 40/24

Lotte Genzsch, Lalki, 1929, Muzeum Sztuki i Rzemiosł, Hamburg, źródło: facebook.com

Tego popołudnia pod prąd kobiet w biało-czerwonych wiankach (jakby „Mazowsze” miało tańczyć w godzinę W) i mężczyzn w koszulkach z kotwicami. Drzewce niby ościenie na wyimaginowanych wrogów. Pod świętym Krzyżem prawie dzieci z visami. W metrze dwa strumienie: te w wiankach naprzeciw tych w różowych cekinach, co na stadion. Mieszają się na schodach. Taylor Swift i powstańcy. Miasto moje a w nim. Tego popołudnia wstyd. Jedziemy na urodziny R. na Grochów, opowiadając sobie w szóstce o wakacjach, kiedy nagle szarpnęła i stanęła trąbiąc. I pierwsza myśl, że na Targowej, nic nowego, jakiś miejscowy zajechał drogę, stawiając swoją beemkę na torach. I dopiero po pół minuty, że to cisza, że to siedemnasta. Godzina rac.

Opowiadam im potem historię z Dzieckiem. Z windy. Wspominałem mu podpalanie plastikowych przycisków pięter w moim wieżowcu na Rogera. – Ty też podpalałeś? – spytało Dziecko. – Nie – odpowiedziałem – Ja zawsze byłem grzeczny.I dlatego jesteś teraz nieszczęśliwy? – zdiagnozowało.

*

Następnego dnia miasto opanowały już wyłącznie fanki z koncertów Swift. Łatwo rozpoznać je po cekinach i różu: takie małe cekinki przylepiają do skroni. Przed sklepem Hermesa na Krakowskim stoi kolejka jak po chleb w sobotę.

Dodaj komentarz