księgarnia 33/24

Siostry mariawitki, I poł. XX w., źródło: mariawita.pl

Jerzy Pietrkiewicz, Trzeci Adam. Opowieść o mariawitach, tłum. Małgorzata Glasenapp, Iskry 2024

1.

„Trzeci Adam” zbyt długo czekał na polskie wydanie. Ukazał się w Londynie w 1975 roku. Opowiadał o narodzinach i upadku mariawityzmu: wyznania zapomnianego w świadomości społecznej, a przez to tajemniczego.

Jako dziecko zaglądałem przez dziurkę od klucza do wnętrza mariawickiego kościoła na lubelskim Czechowie. Maleńki, z pociemniałej cegły, obrośnięty krzewami pozostawał ostańcem po przedmieściu zamienionym w nowe peerelowskie osiedla. Podchodziłem ostrożnie, ale niewiele dało się zobaczyć. Sekret trwał, mimo że od objawienia Dzieła Wielkiego Miłosierdzia minął wówczas już prawie wiek.

Wypożyczyłem potem z BUWu co się dało na temat mariawitów. Lektury pobożne, monografie z historii kościoła – mieściły się na jednej półce w dziale „religia”.

Kiedy myślę o Wielkim Sekrecie, zapomnianym wyznaniu, jedynym, które zostało stworzone przez Polaków, odnoszę wrażenie, że to czego brakuje dzisiaj to „Ludowa historia mariawityzmu”. Mapa mariawickich parafii: Płock, Łódź, warszawska Wola przypomina mapę wydarzeń Rewolucji 1905 roku. Napomyka o tym zresztą Pietrkiewicz. Mariawityzm nie miał bogatych protektorów, nie był religią uczonych – był rodzajem ludowej utopii dla tych, którzy zostali na marginesach. Być może dlatego nie uczymy się o nim w szkołach i niewiele o nim wiemy. W polskiej historii społecznej to jednak niezwykle ważne zjawisko.

2.

Historia każdej religii składa się z szaf i garderób, nad którymi unosi się woń stęchlizny, przez niektórych mylona z zapachem pobożności (s. 337).

Wbrew informacjom wydawcy i posłowiu (o czym będzie jeszcze później), praca Pietrkiewicza jest nie tylko osobistym opracowaniem dotyczącym mariawityzmu, ale także wnikliwym studium z zakresu historii religii w Polsce, przydatnym do analizowania tego, co zdarzyło się nie tylko w denominacji mariawickiej, ale również w dominującym kościele rzymskim.

Tak jak irlandzki katolicyzm, pisze o tym Scally, został stworzony przez kardynała Cullena, tak polskiego nie da się zrozumieć bez spojrzenia na przełom XIX i XX wieku, kiedy z jednej strony narodził się mariawityzm, a z drugiej – ukształtowało myślenie takich postaci jak Wyszyński czy Wojtyła. Można by, symbolicznie, zamknąć ów czas datami dwóch objawień: Marii Franciszki Kozłowskiej w 1893 r. i Marii Faustyny Kowalskiej w 1929 r., obu dotyczących Miłosierdzia.

Pietrkiewicz analizuje ten okres, nawiązując do Eliade, Freuda i Junga, badając dzieje dawnych herezji i gnozy. To czas przyspieszenia świata, zetknięcia z budzącymi trwogę nowymi prądami i ideami. Czas, kiedy katastrofy oczekują nie tylko ludzie religijni.

Kolejne objawienia maryjne (La Salette, Lourdes, Fatima) przynoszą groźby i ostrzeżenia. Czyta się wydawanych masowo św. Alfonsa Liguori i św. Ludwika de Montforta (ss. 36-37). Ten ostatni wprowadza do ludowej pobożności pojęcie niewoli miłości, kluczowe zarówno dla Mateczki Kozłowskiej i jej wyznawców, jak i prymasa Wyszyńskiego oraz przyszłego papieża (w „Darze i tajemnicy” Jan Paweł II pisze: z pomocą przyszła mi książeczka św. Ludwika (…). W niej znalazłem poniekąd gotową odpowiedź na moje pytania).

Nakłada się na to romantyczny mesjanizm: motyw słowiańskiego papieża z wiersza Słowackiego będzie odczytywany zarówno przez wyznawców arcybiskupa Kowalskiego, jak i świadków wyboru z 1978 roku. Pietrkiewicz śledzi sposób w jaki romantyczne idee religijne (w tym towiańszczyzna) odnajdują nowy wyraz na przełomie wieków.

Coraz większe napięcie budzi problem cielesności. Wywodząc się z tego samego nurtu mitycznego, obaj „słowiańscy papieże” pójdą różnymi drogami: Kowalski – ku (z dzisiejszej perspektywy: chorej) sakralizacji seksualności, Wojtyła – wokół ciała zbuduje ogromny gmach rygorystycznej teologii.


3.

Penis księdza miałby moc konsekracji, a pochwa kobiety niczym kielich przyjmowała go w akcie komunii (s. 199).

Zapiski Pietrkiewicza o tym, co wydarzyło się w płockim klasztorze mariawitów po śmierci Mateczki i objęciu władzy przez Trzeciego Adama, arcybiskupa Kowalskiego mogłyby wydać się szokujące w momencie wydawania jego książki.

Tymczasem jego tezy powtórzone zostały czterdzieści pięć lat później przez Sebastiana Dudę na łamach „Więzi”. Już nie w kontekście mariawickim, ale w odniesieniu do „wynaturzonych mistycyzmów” braci Philippe’ów, Jeana Vaniera i Pawła Malińskiego. Do tej listy dodać by warto, zapomnianą dawno, sprawę betanek i ich ojca duchowego Romana Komaryczko.

Nawet przytoczone zdanie z dziedziny mistycznej anatomii będzie później wielokrotnie powtarzane przez rozmaitych ojców duchownych chcących obdarować wierne Duchem Świętym. Sprawa reform arcybiskupa Kowalskiego wpisuje się w dzieje radzenia sobie z ciałem przez religię i jednocześnie wyprzedza nasze współczesne zadziwienie.

Słusznie zauważa autor „Trzeciego Adama”, że cześć reform Kowalskiego tak naprawdę stanowiła odpowiedź na kryzys kościoła, dotyczy to zarówno kapłaństwa kobiet, jak i późniejszego ludowego kapłaństwa. Z drugiej strony nowe odczytywanie znaczenia seksualności dziś – nawet wbrew intencjom autora – rozpoznajemy jako działania przestępcze. Lolitki z klasztornej szkoły (s. 315) brzmi przerażająco po tym, co już wiemy o wykorzystywaniu małoletnich przez duchownych różnych wyznań.

Proces Kowalskiego oparty na zeznaniach kobiet także o dziesięciolecia wyprzedza „Me too!” Owszem można dostrzec w arcybiskupie ofiarę katolickiej propagandy i kozła ofiarnego, co nie zmienia faktu, że – po raz pierwszy tak otwarcie – wysokiemu rangą duchownemu postawiono zarzuty wykorzystania seksualnego nieletnich. Oczywiście można się oburzać, że w tym czasie, to samo działo się za murami rozmaitych katolickich szkół, ochronek, plebanii i zakrystii. Niemniej przyglądając się zapomnianej sprawie Kowalskiego, choćby dzięki „Trzeciemu Adamowi”, być może bylibyśmy wcześniej mądrzejsi.

4.

W ten sposób dochodzimy do posłowia, tekstu kuriozalnego, żeby nie powiedzieć kurio-zalnego, napisanego przez dwóch uczonych związanych ze współczesnym kościołem mariawickim.

Recenzowana książka (przypominam: posłowie jest jej częścią) jest w nim określona jako sensacyjny paszkwil, którego zadaniem było się dobrze sprzedać i przysporzyć sławy autorowi (s. 420), który nie potrafił pozostać wierny religijnym normom wyniesionym z katolickiej wsi (rozwodził się dwukrotnie) (sic!, s. 373) i nierzetelnie porównywał naukę mariawicką z poglądami niechrześcijańskimi (tamże).

Całość tego wywodu, który spada na ciebie po świetnym tekście Pietrkiewicza, utrzymana jest w bardzo znajomym języku kościelnym, tym samym, którym napisany jest najnowszy list otwarty „w obronie abp. Tadeusza Wojdy i Biskupów w Polsce”.

1 Comment

  1. Też chętnie przeczytałabym Ludową historię mariawityzmu. W bibliotece uniwersyteckiej uniwersytetu w Toruniu znajduje się archiwum Pietrkiewicza, a w nim materiały zebrane przy pracy nad książką, oczywiście wykorzystane tylko częściowo. Bardzo ciekawe teksty, ale nie tylko, są też artefakty.

    Anyway, dzięki za tę recenzję. Pozdrawiam serdecznie, Małgosia Glasenapp

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz