dziennik podróżny 13/24

Opole, maj 2024

Spis z natury

Sześć saren (w różnych miejscach) odskakiwało na hałas pociągu. W młodym zbożu stała dziewczyna i machała wagonom.

Pielgrzymka do Jasnej Góry (nie Reymonta)

W Koniecpolu się nie myliśmy. Proboszcz kazał nam iść do piekarni po ciepły chleb. Jakaś dziewczyna zaproponowała nam noc albo tylko nocleg. Sztywny, wyprostowany kościół, ostatni przed celem. Od razu rozpoznałem jego sylwetę z pociągu. Ciągle straszyli nas jacyś arystokraci: Koniecpolscy w Koniecpolu, Czarnieccy w Czarncy, ten trupek Wiśniowieckiego na Świętym Krzyżu. Skoro się nie myślimy, mieliśmy więcej czasu, żeby łazić po mieście i jeść ciepły chleb. Tę dziewczynę spotkaliśmy na przystanku na środku miasta. I wybraliśmy tylko nocleg. Pisałem do niej później kartki. Byłem fanbojem poczty polskiej. Wychodziło się bardzo wczesnym rankiem i przez te tory, co teraz.

Kołłątaja, czyli Bismarcka

Pan Hermann Mueller prowadził skład sukien, tudzież sklep wysyłkowy. W narożnym wejściu eleganckiej kamieniczki (te faliste kształty wprost z Ostsee) kazał umieścić swoje terakotowe monogramy: wiatraki złożone z H i M. Całe lata przed haemem.

Znowu poszedłem za wspominaną ostatnio uwagą Szczerka i skręciłem w ulicę inną niż zwykle. Mógłby to być jakiś kawałek Berlina, ale było Opole.

Wokół pruskiej fontanny na fajkach skrywali się uczniowie okolicznych szkół.

Autoportret

W innej fontannie dzieci łowiły chmury. Zawisały niebezpiecznie na krawędzi. Chmury były zielone i żółte, dzień jasny. Jakiś człowiek z walizką zatrzymał się nad wodą, ale zaraz ruszył na dworzec.

To byłem ja.

Etiuda

Ci, co się żegnają w czwartki na peronach, Stradom, Radomsko, na pewno powrócą. Czekają na nich: miękkość ukochanego ciała i wynajęte sale weselne (inaczej przepadnie zaliczka).

Ci, co nie powrócą, będą żałować, lecz tylko przez moment. Za kilka miesięcy zapomną wszystko i obmyślą na nowo coś, co nazywają szczęściem.

Dodaj komentarz