
Louis-Ferdinand Céline, Wojna, tłum. Anna Wasilewska, PIW 2024
W jednym z pierwszych fragmentów jest scena, która po przeczytaniu nie daje się przegnać z pamięci. Ranny, zakrwawiony bohater powieści na pobojowisku pełnym ludzkich i zwierzęcych trupów je mielonkę ze znalezionej puszki. I trudno odróżnić, co jest konserwowym mięsem, a co ludzkim zakrwawionym ochłapem. Wszystko dokoła jest mielonką. Mielonką.
Ociekające krwią, ropą, potem i spermą, na wpół autobiograficzne, wspomnienie Céline’a o Wielkiej Wojnie budzi fizyczny wstręt. Jest jak ów antywojenny album Friedricha „Wojna wojnie„, który trzymam na najwyższej półce biblioteczki. Historia jak z dziarsko maszerującego żołnierzyka w jasnym mundurze przemienić się w mielonkę.
Nie tylko więc umiejscowienie powieści na flandryjskich polach przywołuje widziany niedawno obraz Brueghela. Dziko wykrzywione twarze, koszmar nawet nie śmierci, a długiego cierpienia, powrót do pierwotnych instynktów, uporczywa masturbacja, tych, którym ocalały dłonie i przyrodzenia. Brueghel jest mistrzem ludzkiego zezwierzęcenia.
Brakuje nam – w przeciwieństwie do tych z Zachodu – pamięci o Wielkiej Wojnie, tej, która – częstokroć dosłownie – zryła umysły, tej z Céline’a, Remarque’a i Hemingwaya. Kiedy mowa jest o powszechnym poborze i mobilizacji, przywołujemy obraz ciepłego września i Westerplatte, potem jest już tylko wojna odważnych i wybranych.
Tymczasem „Wojna” opowiada o powszechności, o pokoleniu, które maszeruje na bezsensowną śmierć, w długie miesiące okopów, w szczeliny, w których nie ma nadziei. Z powodów dla siebie nieznanych, w imieniu państw i władców, którzy chowają się w cieniu ich odwagi i dopilnowują, by nikt nie zdezerterował z ich wojny. Ta trauma jest tak silna, że chociaż Céline pisze swoją powieść po dwudziestu latach, czyta się ją jak zapis z frontowego dziennika.
Wszystko jest Mielonką. Nic na to nie poradzicie.

1 Comment