
Tomasz Karamon, Co widziała Matka B. Opowieści z Barda, Dowody 2024
Kiedy skończyłem czytać tomik historii z Barda/Warthy, zajrzałem na fejsa, a tam, na pierwszym miejscu w feedzie, wyświetlił mi się następujący Ziemowit Szczerek:
Najbardziej przemilczany fakt w Polsce: byle zapyziałe miasteczko w poniemiecji jest bardziej efektowne i wartościowe jako zabytek niż wybijane ponad nie w przewodnikach i w ogóle całym dyskursie perły Polski „wiślanej”, „właściwej (?)”.
Było to zdanie obrazoburcze, zwłaszcza dla tych co z wyżynnych krajobrazów Lubelszczyzny, niemniej trudne do podważenia. Sztetle z wyrastającym pośrodku renesansowym lub barokowym kościołem oraz barokowym lub klasycystycznym pałacem miejscowego magnata wciąż słabo wypadały nie tylko na tle stolic licznych dolnośląskich ksiąstewek.
Z takiej samej, wydaje się, Szczerkowej perspektywy napisana jest książka Tomasza Karamona: pasjonująca lokalna historia o miasteczku zbudowanym wokół Matki Boskiej. Od różnorakich pasjonatów, krajoznawców i domorosłych pisarzy, Karamon wyróżnia się talentem do przemiany miejsca w tekst.
Od razu zaznaczę, że irytuje mnie maniera, użyta już w „Mein Gott” Springera, nadużywania niemieckiej toponimii. Jeśli chcemy umieścić opowieść w realnym miejscu, powinniśmy czytać dzisiejszą mapę. Miasto jest przecież, powtarzają to zdanie jak mantrę rozmaici autorzy, palimpsestem. Tekst nałożony został na poprzednie wersje.
Bardo u Karamona to miasto cudów. Takie jest zresztą, stworzone przez autora, podówczas miejscowego urzędnika, jego hasło marketingowe. W „Co widziała” mało jest mirakularności, za to odnajduję – na s. 190 – znajome woskowe rzeźby. Prośby o uzdrowienie zamknięte w częściach ciała, takich samych, co w krematoryjnych piecach Fatimy i w starożytnych świątyniach uzdrowicielskich bóstw. Gdzieś na północ od Barda przebiega granica, za którą w sanktuariach nie czynią woskowych podobizn, ale Bardo należy (należało) do krainy starodawnej magii sympatycznej.

1 Comment