
Maciej Jakubowiak, Hanka. Opowieść o awansie, Czarne 2024
1.
Pewnie z połowa światowej literatury opowiada o relacjach z matką, zaczynając od małego chłopca oczekującego w łóżku na buzi na dobranoc („W stronę Swanna”). Jeśli doliczyć relacje z ojcami, babciami i dziadkami, literatura piękna okazuje się niczym innym tylko sposobem dodawania otuchy po stracie. Mimo że „Hanka” jest esejem, a nie powieścią, co bardzo wyraźnie zaznacza na wstępie autor, na (w moim wypadku – wyobrażonej) półce łatwo odnajduje swoje miejsce: między Marcinem Wichą a Tomaszem Markiewką.
2.
Najbardziej poruszające słowa padają na samym początku. Mama była nikim – zapisuje Jakubowiak, przywołując największy lęk – większy od lęku przed śmiercią – przed byciem kompletnie zapomnianym.
Znowu użyję wielkiego kwantyfikatora. Każdy, kto podejmuje się pisarstwa, nawet jeśli to pisarstwo to krzyczący w internetową otchłań blog albo grafomańskie zapiski na fejsie czy twitterze, marzy o jednym: aby przetrwać. Nie, nie ma w nas wizji sądu ostatecznego i wiecznego potępienia w ogniu, jest za to pustka, nicość, wymazanie i zapomnienie. Wszystko, co robimy, robimy, aby nie być nikim. Po to jest też „Hanka”: żeby ją ocalić od wielkiego Nic.
Moim dziecięcym marzeniem było dostać się do encyklopedii. Próbowałem na różne sposoby: zostać uczonym, wydać książkę, codziennie ocalać swoje życie memuarami. Obecnie żeby zostać kimś, wystarczy mi trochę władzy (…) A kiedy umrzesz, coś sobie pomyślą, dobrego albo złego. Może nawet ich dzieci zapamiętają (s. 9). Jednym z moich pomysłów na ocalenie było urządzanie gwiazdkowych przyjęć, właśnie z myślą o pamięci dzieci. Zapisać się choinką, upominkami i zabawą w chowanego (dzieci pozwalają wydłużyć żywą pamięć o tobie o jakieś dwadzieścia albo trzydzieści lat).
Rozpanoszyłem się w tekście o „Hance”. Przepraszam. Przez to pierwsze zdanie, na które reaguję prawie histerycznie. Nie być nikim jako cel życia.
3.
Próbowałem kiedyś wyjaśniać dawnej przełożonej, dlaczego moi dziadkowie popierali peerel, ale nic nie zrozumiała. Warszawianka od kilku pokoleń w ogóle nie pojmowała, że gdzieś indziej mogło być inaczej.
Opowiadałem tu o nich: o I., która wyrwała się z mieściny na Podlasiu a wiele lat później na swoich imieninach gromadziła elitę wojewódzkiego miasta z redaktorami, ordynatorami i profesorami; albo o M., nieślubnym dziecku dziewiętnastolatki z małej wioski, który ukończył studia, pisywał przemówienia dla sekretarzy miejscowego komitetu i tylko rak w szpitalu na Staszica przerwał mu doktorat.
Zasługują na swoje opowieści jak Hanka. Wychowany wygodnie w mieście, dopiero po latach dostrzegam, jak wielkiej rzeczy musieli dokonać w swoim życiu, jak bardzo – stać się kimś innym.
4.
To chyba dobra recenzja dla książki, że tak bardzo inspiruje do dalszych refleksji.

2 Comments