dziennik podróżny 5/24

Podróż do Omanu (3)

 

18 marca. Ras Al Jinz – Ras Al Hadd – Sur

1.

Przyzwyczaiłem się do krajobrazu z wielbłądami. Mają w sobie melancholię jak Kłapouchy. Teraz właśnie, kiedy niosę do auta walizki, jeden pasie się za płotem.

Wczoraj jakiś gość autobusem szkolnym zaganiał takiego, który zboczył na pas zieleni między nitkami autostrady. Wszyscy nieco zdziwieni: uczniowie, wielbłąd, my na sąsiedniej jezdni.

Można ruchy wielbłądów uznać za dostojność, wolę – za obojętność wobec szaleństw świata.

2.

Zajechaliśmy na cypel Arabii. Brzmi to jakbym przejechał cały półwysep, a nie tylko ten niewielki wycinek mapy. W każdym razie od tego miasteczka nie było nic aż do Indii. Portugalskie statki, które chroniły się pod opieką fortów Omanu, żeglowały dalej wprost do Goa albo i Makau.

  

W głębi osady stał rozpalony do żółci zameczek. W cieniu bramy jakiś chłopak sprzedawał bilety. Terminal do kart posiadał kierownik, gość wyglądający tak jak powinien posiadacz zamku,

który obudził się, kiedy się zjawiliśmy.

3.

 

To jest mapa świata i nas na niej nie ma. Nawet cieniutkiej warstewki, nic, tylko miliony lat, zderzanie się płyt, narodziny gór. W ogóle nie wspomnieli o naszych granicach, osiągnięciach, żywotach.

Tak pięknie podpisana przez jakiegoś zafascynowanego geologa: Matka Wszystkich Wychodni, starsza niźli Matka Boska.

4.

Plaża należała do krabów. Szczelnie chowały się w szczelinach przed nami. Angielskie turystki też zebrały się dyskretnie, gdy zeszliśmy po skałach.

Znalezione muszle przypominały usta.

5.

Historia w Sur powtarzała się:

W głębi osady stał rozpalony do żółci zameczek. W cieniu bramy jakiś chłopak sprzedawał bilety. Terminal do kart posiadał kierownik, ciemnoskóry gość w małym ciemnym pokoiku z wielkim telewizorem. Akurat leciało w nim omańskie „Mam talent” i jegomość wychylał się za nas, usiłując nie uronić ani jednego momentu z szoł, jednocześnie nabijając kwotę.

Dziwnych ludzi przywiewa w tym Ramadanie – mruknął.

 

19 marca. Wadi Shab – Maskat

Najpierw jest lotosowe jezioro i mężczyzna w motorowej łodzi przewożący na drugi brzeg (płacić riala? jacyś Polacy myślą o tym, żeby wpław).

Potem ścieżka po głazach. Objuczony jęczmieniem osioł mija nas tak szybko, że tracisz krajoznawcze zdjęcie (i możliwe lajki).

  

Zdejmujesz buty, nakładasz buty: coraz węższy wąwóz.

Przewodnicy doprowadzają do malachitowego jeziora i zasiadają w cieniu. Tylko ten jeden, co bez przerwy gada, zanurza się po szyję i zachęca Dziecko.

Skąd jesteście? Z Polski?

20 marca. „Ciała” Ernaux

1.

Przecież nie zapisuję na żywo. Trawię oszałamiającą realność. Łatwiej mi opowiadać fotografiami niż tekstem. Cała podróż podzielona jest na małe okienka. Dziwna nierealność ledwie minionego.

 

2.

Oto i ona. Fernsehturm w słońcu. Samolotami do niej, esbahnami. Podróży alfa i omega. Początek i koniec.

Dodaj komentarz