
Sława i chwała
Nareszcie ktoś sławny, pomyślałem sobie. Ze cztery lata w jednej ławce. Pani Joasia od biologii zadała mu pytanie, czym jest kura, płazem czy ptakiem a ja najlepszy kolega zasuflowałem: płazem. Dzieci są niemiłe. Nasza szkoła zmieniła płeć. Łysy Walter w trzeciej klasie stał się powabną, bacciarellowską Jadwigą.
Trzydzieści parę lat później, on staje się sławny. Ten urzędnik, co podpisał lewe respiratory, i zarobił pół miliona. Bardzo mu zazdroszczę nie pieniędzy, ale artykułu w gazecie. Dzieli nas jeden przystanek. Kury przez ten czas okazały się gadami.
Mój kościelny sen
Tego ranka pisałem do znajomych, że muszę im opowiedzieć swój sen, ale mam problemy z wysłowieniem.
W kościele w R., ksiądz proboszcz wezwał lektora z pierwszego rzędu, przyprowadził go do ołtarza i kazał oralnie zaspokajać mikrofon. Moja pruderia. Powinno wybrzmieć: obciągać mikrofonowi. Trochę to trwało, ksiądz pilnował rytmu. Pełen kościół ludzi i nikt, nic, bo ksiądz kazał. Więc wstaję z ławki i wołam k..wa mać aż echo o sklepienie w stylu renesansu lubelskiego, i wychodzę. Dogania mnie jakaś niebieska zakonnica, która też nie wytrzymała i mówi, że dobrze zrobiłem. A potem ukrywam się u babci, bo całe miasteczko poluje na tego, kto sprzeciwił się księdzu. Bo nie wolno sprzeciwiać się księdzu. Nie wolno.
Środa
Posypaliśmy głowy popiołem i poszliśmy na gofry. Nie do syta. Popiół zdążył polepić włosy. Siedzieliśmy w pustej parkowej kawiarni. Cukier puder, słony karmel, bita śmietana z polewą. Baristki jadły z nami gofry. Chyba z nudów.
Ptaki
Głośne wróble prawie się wbiły w moją torbę z napisem Nic (wiersz Jasieńskiego). Niebo kwakało. Podniosłem głowę: klucz zmierzał z Bemowa na Żoliborz.
