dziennik podróżny 1/24

Bergamo, 31 stycznia 2024 r.

Minuta

Minuta. Tyle to trwało. Strażnik otwierał drzwi. Wchodziło się. Oglądało. W ciszy, chociaż Dziecko odkryło echo, echo, cho, o. Obowiązkowe zdjęcia. Strażnik otwierał drzwi. Wychodziło się.

W monumentalnej sali rady, gdzie święty Sebastian broczył krwią i konie miały ludzkie oczy.

Przylecieliśmy dla niej. Dla tej minuty. Owszem można nazwać „Nieskończoną obecność” Kusamy dziełem efekciarskim i patetycznym, ale było w tym wszystkim, w przyjeździe, kolejce, pokoiku do którego wpuszczał strażnik, coś bezinteresownego, co przynosiło ulgę.

(Naprawdę na jedną minutę?)

Dwadzieścia cztery godziny

Dokładnie dwadzieścia cztery godziny. Tyle trwa relacja na instagramie, a potem, jeśli jej nie zachowasz, znika na zawsze. Dziewczynka na przednim siedzeniu nagrywa start. Na twarzy ma maseczkę: taki filtr.

Cała ta podróż jest jedynie relacją na instagramie.

Czekając na potop

Pośród twierdz Republiki Weneckiej, strzegących portów na wschodzie Śródziemnomorza, ta jest wyjątkiem. Wznosi się na wzgórzach, w głębi lądu, w wysuniętej na zachód marchii. Liczne fontanny, część już wyschła, są fantazją mieszczan o żegludze, o złocie Aleksandrii i Konstantynopola.

Dopiero kiedy morze się uniesie, zatapiając miasto-matkę, Bergamo stanie się tym, czym być powinno.

Wieczór

On, intelektualista z czerwonym szalikiem, na szczycie stołu. Naprzeciw – za daleko – ona, zestarzała się szybciej, skuliła. Dwójka dzieci, studenci, starszy z narzeczoną. – Nie oglądaj się – napomina mnie A. Ale jak nie skoro: wyglądają jakby grali w „Genialnej przyjaciółce”.

(Na stole pizza Królowa Małgorzata sąsiaduje z pizzą Cesarz Fryderyk).

Nagość

Jest czymś wstydliwym widzieć miasto o poranku, kiedy światło pada na mur i wycieczki wchodzą z doliny. Jakby było nagie. Domy jeszcze nieprzebudzone. I dzwon uderza trzydzieści jeden razy. Ostatni dzień stycznia.

W lustrze jesteśmy sami z nim.

Nazwy

Ulica del Vagine prowadzi od źródła pod górę w wąskie uliczki Wysokiego Miasta. Mało kto tu zachodzi, plecy domów, chyba, że ciekawość nazw każe mu wybrać taką drogę.

(Miejscowi twierdzą, że albo od mieczników i płatnerzy, albo od zamtuzów).

W tym rodzaju nie ma tego słowa. Podejrzenie pada na purytańskich cenzorów. Ktoś flamastrem na murze wyskrobał delle.

Piłkarzyki

Mecz Polska-Rumunia odbył się w hali odlotów na ziemi włoskiej. Zawodnicy, pasażerowie tanich linii do Kluż i do Warszawy, nawet się nie znali. Ojciec z synem podobnie po obu stronach stolika.

Remis osiągnięto dzięki samobójom.

Dodaj komentarz