dziennik 61/23

Edward Hartwig, Zima, 1957, źródło: facebook.com

Winter Wonderland

(Autobus nie przyjechał. Czekałem ze świeżo kupionym stojakiem choinkowym, bo śruby od poprzedniego zaginęły ubiegłej wiosny, co uświadomiłem sobie dziś rano, kiedy wniosłem choinkę i przymierzyłem ją do niego. Sąsiedzi z przystanku porównywali pobyty w zakładach karnych w Piotrkowie i Białej. Śnieg ładnie układał się na krzyżach i neogotyckich daszkach Starych Powązek. Nie lubię grudnia – powtórzyłem w wiadomości do J.)

Kiedy byliśmy mali, kochaliśmy grudzień, dlatego tęsknimy za nim wyobrażonym. Jeśli można było namacalnie dotknąć cudowności, to działo się to w grudniu. Mikołaj, który wkradał się do mieszkania i pod poduszkę wpychał zabawki i słodycze. Gwiazdka, która pojawiała się na niebie i chybcikiem podrzucała pod choinkę klocki. Pokój babci w R., gdzie wszyscy się mieścili nad barszczem z uszkami. Opłatek dla dziadka łamany do sosnowego stroika na ośnieżonym grobie. Nocne miasteczko, w którym wszyscy koło północy zmierzali w jedno miejsce i chór huczący o błogosławionych piersiach.

Jesteśmy teraz administratorami grudnia. Cudowność zastąpiliśmy planowaniem. Odnotowujemy, kto z tamtych wigilii, zajmuje już puste miejsce.

(Okazało się, że nasza choinka nie znosi nowego stojaka. Leciała na łeb, na szyję. Musieliśmy wrócić do sklepu ze starym stojakiem i dopasowywać śrubki na wagę).

Dodaj komentarz