
Vallauris. Picasso pierwszy
– Moja matka w Vallauris spędziła dzień z Picassem – jakaś Amerykanka podsuwa kasjerowi wyblakłe zdjęcie, na którym widać łysy łeb Picassa i elegancką damulkę. Kasjer nie wydaje się zainteresowany (można by uznać, że jest gburem, ale przecież jest kasjerem, strażnikiem, ogrodnikiem i kustoszem tutejszego muzeum trojga imion), mruczy tylko: aha i z grzeczności (a jednak!) dodaje: dobrze się bawiła (nie wiem jaki postawić znak interpunkcyjny, bo intonacja umieszcza to zdanie pomiędzy stwierdzeniem a zapytaniem), po czym niestrudzony tłumaczy rozkład sal. Amerykanka wycofuje zdjęcie. Nie może pozostać urażona w miejscu, gdzie jej matka spędziła dzień z Picassem.
Vallauris. Picasso drugi
Miasteczko ma dzisiaj urodę przedmieść. Pachnie haszyszem i rapem. Jeśli wędliny to tylko halal. Stare czcionki neonów może pamiętają.
Picasso urządzał tutaj korridę. Musieli go uwielbiać. Ten w rozchełstanej koszuli na widowni to on. W miejscowym merostwie poślubił drugą żonę (miał siedemdziesiąt dziewięć lat, o siedem więcej od Matisse’a, gdy tamten szukał pielęgniarki).
Tutaj każdy mógł mieć zdjęcie z Picassem.
To było Vallauris, które już nie wróci – być może wzdychają ostatni, którzy jako dzieci podziwiali walki. Dawno już porzucili śródmieście i popadają w demencję w domach opieki na wzgórzach.
Tylko nieliczni garncarze wciąż wypalają na talerzach łeb byka, uśmiech słońca.

Saint-Jeannet. Obrazek
W kamieniu jest pełno życia. Ktoś niesie zakupy, dzieci szperają po zakamarkach, cała banda razem, pachnie kościół, kot z czerwoną obróżką stąpa po schodkach, zawezwany kici kici. W otwartych oknach widać jak mieszają ciasto: przed siódmą wieczór jeszcze chwilę spokój.
Zygzakowata droga chroni przed intruzami, którzy na dole zadzierają głowę. Ładniejszy przecież widok z doliny na miasto, niż z miasta w dolinę.
Eze. Widoczek
Chinki maleńkimi kroczkami drobią po ogrodzie egzotycznym. Wpadają w każdy kadr, wchodzą w każdy widok. Będą później z bladej skóry wyciągać ostre kolce, ale czego się nie robi dla dobrego zdjęcia.
Villa Kerylos. Na modłę grecką
Theodore: Patrz, żono, oto Odyseusz wraca. Chybocze się jego łódź w stronę zatoki, dokąd i my z wolna zmierzamy.
Fanny: Patrz, z tamtej strony, na skrawku wybrzeża, Ariadna śpi. W jej sen, jak i w nasze, wedrze się bóg wina.
Chór: Ten dom, co morskim się bałwanom opiera dzielnie, czy wodom jasnym Lete stawi opór? A dziecko, które spojrzy w fale, czy coś innego ujrzeć może niźli skorupy i szkielety?
(Willa Theodore’a i Fanny zbudowana została na wzór domu greckiego).

Biot. Praca domowa
Oto mąż Wandy Chodasiewicz, uczennicy Strzemińskiego i Malewicza, warszawskiej studentki sztuk pięknych, twarz zupełnie anonimowa. Fasady osiedli chciał pokrywać cermaicznymi mozaikami, zupełnie jak Hansenowie na Elesemie.
Zadanie domowe: pośród dziesiątek portretów Pabla Picassa wyłów twarz Fernanda Legera.
(Zadanie na ocenę celującą: przypomnij sobie mozaiki ze szkła butelkowego – zielone, brązowe i białe – na ścianach nowobogackich domów poprzedniego stulecia. Ustal ich pokrewieństwo z fasadą muzeum w Biot).
Antibes. Picasso trzeci
Spośród martwych natur wyłuskuję jeżowce. Pomijam przy tym fauny i – ze zwierząt(?) morskich – syreny. Rozmyślam, czy Picasso miał sekretny przepis na ten rodzaj frutti di mare, rodzinną tajemnicę, ulubionego sprzedawcę w wąskich zaułkach Antibes? Palce ociekały mu oliwą albo sokiem z cytryny, kiedy rozłupywał ich kolczaste skorupy, wydobywając miąższ.
A może to tylko kwestia kompozycji? Układać mógłby również na tacach kasztany.

Cannes. O sobie
Budzą cię papugi na platanach. Zielone na żółtym tle. Zapisujesz drobne rzeczy.
Niby ćwiczenia dla niepojętnych uczniów.
Grasse. Bajka o prawdziwym jankesie i sztucznej Rosjance
Na lekcję robienia perfum zapisał się autentyczny jankes z Rosjanką. Jankesowi brakowało papierosa w zębach, Rosjance-kochance niczego nie brakowało. Wszelkie braki uzupełniła botoksem. Ofiarował jej jankes torebkę od prady.
Mieli robić perfumy z esencji słodkiej, cytrusowej, kwiatowej, drzewnej i jeszcze dwóch, których nie spamiętali.
Pani nauczycielka opowiadała od czego zależy trwałość zapachu. Jankes zainteresował się wtedy, wyobrażonego papierosa przepchnął językiem na lewą stronę szczęki i spytał:
Czy zależy od koloru skóry?
A biała Rosjanka wcale nie zrobiła się ani bledsza, ani czerwieńsza od tego pytania.

Cannes. Trzy spacery
Pierwszy – nabrzeżem, gdzie koparki nie umacniają wąskiej plaży, lecz w tajnej misji poszukują śladów obłędnej Brigit Bardot (bikini w kwiaty, lato pięć trzy).
Drugi – dzielnicą, w której z art deco wzięci właściciele palais, residence oraz villi po rogaliki świeże rano do boulangera wysyłają służące oraz majordomów. Patronem ich car Aleksander.
Trzeci – wieczorem do marketu, gdzie pomieszanie wszystkich nacji. Alkohol tylko do dwunastej.
Cagnes. Trwałość
W oliwnym sadzie dom na wzgórzu. Kobiety nachylają się do zbioru. Tyk, tyk – dwaj pomocnicy pchają wózek z niedołężnym Renoirem. Przeminął już impresjonizm, pozostały pastelowe kobiety, coraz lżejsza kreska. Malują go z profilu, pochylonego, reumatycznego, zwiniętego jak zasuszony liść.
Ten sam widok, drzewa oliwne obwieszone pękatymi owocami. Trwałość tła. Wzruszająca kora.

Nicea. Bajka o babuleńce w aeroplanie
Wsiadła do samolotu babuleńka opatulona czarną chustą, zapięła pasy. Wyglądała jak z kościoła w R. w moim dzieciństwie. – Dokąd lecisz, babusiu? – spytała sąsiadka. – A do Moskwy lecę – odpowiedziała staruszka. – Przecież do Moskwy nie da się – dopytywała kobieta. – A ja wiele przesiadek mam. Od syneczka lecę – mówiła dalej.
Syn jachtem nie popłynie. Samolotem nie poleci. Sankcje go objęły.
