
Katarzyna Kobylarczyk, Ciałko. Hiszpania kradnie swoje dzieci, Czarne 2023
1.
„Ciałko” jest potwornie trudne do opisywania.
Zacznijmy od tego, że ciałka nie ma. Znaczy być może było. Pewien uznany autorytet medycyny sądowej, którego trudno posądzić o sympatię do frankizmu, twierdzi na s. 140, że pusta trumienka w przypadku niemowlaków o niczym nie świadczy. Nie ma dowodów na kradzież.
Spróbujmy opisywać inaczej. Wróćmy do tego, co było na pewno. Do niesamowitej tęsknoty, aby zostać rodzicem. Pewien przybrany ojciec przez kilka lat jeździł latem do Francji do pracy na roli, żeby w ratach spłacić upragnione dziecko. Nie można tego nie nazwać miłością.
Po dziesiątkach lat tamta miłość wydaje się nie mieć już znaczenia. Pozostaje obsesyjne poszukiwanie prawdy o utraconych niegdyś dzieciach, niepoznanych rodzicach i fantomowym rodzeństwie. Jak w „Atlantydzie” Szymborskiej:
Ocean albo nie ocean połknął ich albo nie.
2.
Albo jeszcze inaczej: „Ciałko” jest kolejnym reportażem o ciele kontrolowanym przez system (a ciało kobiety i ciało dziecka ulegają kontroli najłatwiej). Frankistowska dyktatura jest przecież dyktaturą wartości (wszystkie prawicowe rządy powtarzają to jak mantrę, ciągle słyszeliśmy to jeszcze dwa tygodnie temu i z ulgą nie słyszymy teraz).
Podobnie jak w „Bezdusznych” inżynierowie w białych kitlach mają chronić społeczeństwo. Tyle, że tu wróg jest bardziej przebiegły, czyha na czystość, hańbi cnoty niewieście. Frankistowska rekonkwista domu to hasło, które mogłoby połączyć funkcjonariusza Cz. (od ideologii), P. (od bicia dzieci) z panami w różowych czapeczkach. Rekonkwista domu jako odpowiedź na cywilizację śmierci – mam już tytuł listu pasterskiego, a zarazem fragmentu podstawy programowej.
Są też ochotnicze strażniczki przyzwoitości, nazywają się celadoras. Celadoras to kobiety między dwudziestym ósmym a czterdziestym piątym rokiem życia, o nieposzlakowanej moralności i przepełnione duchem apostolskim, który gna je do miejsc, gdzie istnieje zagrożenie grzechem (…) Patrolują kina, chadzają na tańce (…) jeśli coś budzi ich niepokój, dzwonią po policję (s. 115).
Ostatecznym aktem rekonkwisty domu jest rozstrzelanie tych z kobiet, których ciała nie są w pełni ani narodowe, ani katolickie. Ich odebrane dzieci trafią już na właściwą ścieżkę.
Jest w mojej lekturze złość, ogromna złość na kościół. Może nigdzie „Ciałko” nie mówi o niej wprost, ale tę złość indukuje.
Słyszałem przecież jak w ponurej skalnej świątyni benedyktyni wznoszą dzięki za pokonanie republikanów. Widziałem jak przez ostatnie osiem lat kościół zrósł się z władzą opartą na kłamstwie.
