Manglehorn

(źródło: zwierciadło.pl)

Cierpienia przegranego ślusarza

Najkrócej mówiąc, jest to snująca się opowieść o melancholijnym ślusarzu. Ów ślusarz jest mizantropem i to nie jest żadna kokieteria, że nie lubię ludzi, a tak naprawdę bez niektórych nie potrafię żyć. Bohater lubi trzy istoty: ukochaną, Clare, którą kiedyś porzucił i z tego porzucenia nie może się do dzisiaj otrząsnąć; wnuczkę, którą, zdaje się, potajemnie zabiera na plac zabaw; i kotkę, dość brzydkiego, moim zdaniem, persa Fanny. Trzy: ni mniej, ni więcej. O tym jest ten film.

Gdyby nie to, że jest to monodram Ala Pacino, nie miałbym do niego cierpliwości. Ślusarz, to znaczy Al Pacino, snuje się po barach, świętach naleśników, gabinetach weterynarzy, solariach skrywających lupanary, stołówce, gdzie podnieśli ceny za zestaw seniora, co jakiś czas ratuje kogoś, kto zatrzasnął siebie albo swoje dziecko. Poza tym zrzędzi i pisze listy do Clare, które następnie wracają z pieczątką return to sender. Trochę to chyba wzięte z „Ulissesa”, to barowe snucie, przynajmniej tak mi się kojarzy (ale jest późno i nudnawo, więc za skojarzenia nie biorę odpowiedzialności).

Jest w tym filmie też morał. Bardzo mi się ten morał podoba, bo zgodnie z nim postępujemy ostatnio: żeby zacząć nowe życie, trzeba posprzątać w starym, i to bardzo dosłownie posprzątać. Nie pozwolić uwieść się rzeczom i ich złudnej nieśmiertelności.

Słowa klucze: arbuzy, mim, balonik, plaster miodu

(2,5/3,0)

Dodaj komentarz