Autora bloga haul zakupowy po Stadionie Narodowym

Jest taki gatunek twórczości internetowej, który nazywa się haul zakupowy. Taki haul, jakie zakupy – pomyślał autor bloga. Zgodnie z prawidłami tego gatunku postanowił opisywać VI Warszawskie Targi Książki. 

Pierwsze spostrzeżenie jest takie, że w przeciwieństwie do krakowskich targów, tu do literatów nie ustawiały się kolejki. Nie zabijano się o autograf Olgi Tokarczuk. Oblegani byli za to autorzy literatury użytkowej. Tłum był spory i dzieciaty, brakowało mapy targów i w wąskich przejściach między stoiskami robiło się nerwowo. Czytanie – sądząc po kulturze tłoczących się – nie jest wcale zajęciem tak elitarnym, jak się wydaje snobom.

Stoisk było dużo, nie do wszystkich dotarliśmy, bo na przykład naukowe były za daleko. Niektóre mniejsze wydawnictwa wybierały stoiska wspólne: tym sposobem obok świetnie wydanych książeczek dla dzieci, stanęły publikacje o spisku masońsko-żydowskim. Sąsiedztwa wszędzie bywały trudne: „Fronda” naprzeciw „Więzi”. Barbarzyństwa dopuściła się za to jedna z dużych firm księgarskich, obok półek ustawiając konsole z grami.

Gościem targów była Francja. Księgarski raj, w którym nie dość, że się wydaje dużo, to równie dużo się czyta. Stoiska francuskie to był tylko smaczek. Wystarczy wejść do fnaca w mieście na literę B., by ze smutkiem pomyśleć o biedzie empików.

Zaczęliśmy nietypowo, z francuska właśnie, od powieści graficznych i komiksów. Nie było tego wiele, ale parę tytułów od razu nas zachęciło i zanęciło: „Dzieci i ludzie” Marzeny Sowy (wyd. Centrala) i „Pięć tysięcy kilometrów na sekundę” Manuele Fior (wyd. Kultura gniewu). Na stoisku walońskim przejrzeliśmy przepiękne opowiadania bez słów Anne Brouillard.

Cieszy to, że pojawiają się malutkie wydawnictwa, dla których książka nie jest towarem, ale dziełem sztuki. Wydania są dopracowane, tekst współgra z szatą graficzną, czasem z fakturą papieru. Aż chce się dotykać. Tak jak lubimy. Wędrujemy więc po małych oficynach.

Czasem odkrycia są zaskakujące: wydawnictwo „W podwórku” wydało rzecz o eschatologii Jarosława. Jakby chcieli spełnić moje czytelnicze marzenia.

Na stoisku Austerii – wyjątkowo dbającej o piękny papier – przypadkiem porozmawiałem z autorką oniemiającej „Rue de Seine”, Renatą Gorczyńską, o odkrywaniu kolejnych warstw miasta.

Nie mogłem się oprzeć „Sylvii Plath w Nowym Jorku”: Marginesy wydały kolejną świetnie zaprojektowaną książkę biograficzną. Widzisz zdjęcie z okładki i nie możesz jej nie chcieć.

Ledwo się powstrzymywałem też na stoiskach Karakteru, Książkowych klimatów czy słowo/obraz terytoria. Na tym ostatnim przepięknie wydana i porywająca w lekturze „Pupilla” słusznie nominowana do tegorocznej Nike.

Gdzieś po drodze swoje książki po dysze wyprzedawała „Więź”, dobra okazja, żeby do kolekcji śródziemnomorskich esejów dodać Zygmunta Kubiaka z jego „Nowym brewiarzem Europejczyka”.

Na koniec smutne miejsce. Stoisko PIW w likwidacji, pokaz niemocy urzędów, które mówią o wspieraniu czytelnictwa, ale gdy przychodzi co do czego, rozkładają ręce. Urzędowe pomysły dla rynku książki, takie jak odebranie bibliotekom uniwersyteckim egzemplarza obowiązkowego oraz wprowadzenie cen stałych na książki przypominają gaszenie pożaru benzyną. Los PIW budzi większe zainteresowanie na facebooku niż wśród decydentów. Jest takim papierkiem lakmusowym tego, gdzie władza miernot, a może każda władza ex definitione, ma kulturę (a ma tam, gdzie można przeciąć wstęgę). PIW wydał właśnie – czekałem na niego – tom przekładów Iwaszkiewicza w swojej niebieskiej Jarosławowej serii. 

Dodaj komentarz