Dziennik. Pierwsze

(Dodatek komunijny do niemieckiej „Burdy” z lat sześćdziesiątych albo siedemdziesiątych)

Pisanie bloga jest zajęciem egocentrycznym, podobnie jak literatura, tyle że, w tym przypadku, gorszego gatunku. Nie ma się więc co dziwić, że autor bloga ciągle o sobie. Nawet tag nazywa się „ja”, choć przecież naprawdę mówi o „my”. („My” to jest słowo-klucz, bo autor bloga poza komputerem stara się nie być taki bardzo o sobie. A to „my” bywa pojęciem pojemnym).

Tamtego maja, na ostatniej próbie pierwszej komunii wyżu demograficznego (klasy od a do m albo i dalej), proboszcz zaproponował, że z samego rana, żeby nie zemdlały, można im, temu wyżowi, dać odrobinę kawy. A koniec tamtego maja był rzeczywiście gorący, widać to na slajdach, które z biegiem lat stają się coraz jaśniejsze, to znaczy tamten maj staje się z roku na rok coraz bardziej słoneczny, coraz bardziej upalny. Tak więc rano, przed pierwszą komunią, była pierwsza kawa. Jest zatem poranek tamtego maja matką poranków, które opisuję teraz.

Pewnie dlatego, że piszę o czymś pierwszym i że taka dzisiaj wyjątkowa sobota, popadam w ten nieznośny patos (16.05.2015).

 

Dodaj komentarz