Pewnego zimowego dnia zacząłem czytać wiadomości i z pewnym zdumieniem odkryłem, że istnieje ktoś taki jak ojciec Rydzyk. Był ktoś taki, faktycznie, ale to chyba jeszcze z czasów przed Franciszkiem… Ostatnie dwa lata zupełnie zmieniło moje postrzeganie Kościoła. Żyliśmy w tej polskiej klitce, której ton nadawał ojciec Rydzyk razem z żądnymi władzy i chwały biskupami, którzy zajmowali się pouczaniem, krzyczeniem i oskarżaniem. I nagle, nagle wiadomości zaczęły być zupełnie inne. Oni wszyscy zniknęli w cieniu, bo zaczął mówić Franciszek. Wtedy się okazało, że nasz prowincjonalny Kościół bardzo jest osamotniony, że papież, tak, papież!, myśli podobnie do nas, a nie do naszych biskupów. Że nie należy się ciągle bać i że Jan Paweł II to nie był koniec i szczyt historii Kościoła. Z naszych rozmów, myśli, dyskusji Rydzyk i jego przyjaciele w purpurze wyemigrowali w niebyt. To była ulga.
W ten weekend dwa ważne teksty: w Tygodniku Powszechnym „Jakoś przeczekamy” (tutaj), rozmowy z księżmi o Franciszku, w bazylice św. Piotra sam Franciszek wygłaszający do nowych kardynałów kazanie o trędowatym (tutaj, polskie tłumaczenie toporne).
Księża mówią o tym, co ja, tylko z drugiej strony. Że im się nie podoba, bo teraz ciężej pouczać, krzyczeć i oskarżać, że są jakieś niedopowiedzenia, ludzi trzeba pytać, za sakramenty nie brać pieniędzy, że ten księżowski raj, który nienaruszony trwał w Polsce tyle lat, zachwiał się w posadach. Papież zaczął mówić to, co dotychczas mówili wierni, a przecież wiemy, że wierni się mylą. Polski Kościół, którego nikt nie ważył się krytykować, a więc puchł on od pychy i wyniosłości, został skrytykowany przez własnego szefa. (Doskonałe są te księżowskie argumenty, że to, co sprawdza się w Ameryce Łacińskiej, w Polsce sprawdzić się nie może).
A papież mówi coś bardzo podstawowego: Drogą Kościoła jest niepotępianie kogokolwiek na wieki; obdarzanie miłosierdziem Boga wszystkich ludzi, którzy szczerym sercem o to proszą; drogą Kościoła jest właśnie wyjście zza własnego ogrodzenia, aby pójść i szukać na dalekich peryferiach egzystencji. A wtedy okazuje się, że chrześcijaństwo nie jest wygodne, bo już nie wiąże się z taką piękną władzą.
(Jeśli tak reagują na Franciszka, który odczytuje Ewangelię, to jakby zareagowali na Powtórne Przyjście? Czy Apokalipsę też da się przeczekać?)
