Byliśmy w Görlitz. Piękna, żywa wiosna, Sylwester. Właściwie to nie było Görlitz, ale jakieś gotycko-krzyżackie przedmieście, Freistadt. Jechało się tramwajem, co się niebezpiecznie wił nad rzeką, „zachodząc na zakrętach”. Znajomi z różnych miejsc i epok. Nie zdążyło się nimi nacieszyć, gdy zaczęli wyjeżdżać. Już pierwszy stycznia, popołudnie. Nawet Jo. spieszyła się do Karlsbadu na jakąś kurację. Zostaliśmy sami. Smutno, że już po i nikogo nie ma. Zawsze ten moment jest najgorszy w każdym z kimś przebywaniu. To chodź, zwiedzimy Görlitz – powiedziałem do A., dworzec był biały, taki nieco flamandzki, tramwaje co godzinę z powrotem. Było jeszcze trochę czasu. – Ojej, już siódma czterdzieści, budzik wyłączyłam – odpowiedziała A. (15.01.2015)
