Dziennik. Krótka rozprawka o czynieniu dobra

Grudzień to jest miesiąc czynienia dobra. Dobro czyni się poprzez a) paczki; b) podarki; c) litość nad rybami słodkowodnymi. Autorostwo bloga też postanowiło czynić dobro, okazję upatrując w akcji organizowanej przez sąsiednią parafię, do której chadzamy w ramach churchingu. Dostajesz list do dziecka, pakujesz w torbę zażyczone od Mikołaja prezenty i – punkt ostatni – tak przygotowaną paczkę zawozisz do kościoła sąsiedniej parafii. To właśnie zrobiliśmy: list był, paczka była, wystarczyło zawieźć.

Autor bloga zrobił sobie listę rzeczy do zrobienia. Jako punkt pierwszy figurował na niej kurier (odebrać prezenty książkowe), następnie paczka (zawieźć) oraz lidl (obiad na jutro z drobiem, chyba że znowu będzie królik). Kurier się zjawił, a więc o 19.30 autor bloga wsiadł do samochodu, aby czynić dobro.

Na parkingu pod kościołem było niewiele miejsc. Stanął więc niegroźnie, tylko na chwilę, truchcikiem, zaraz wrócę i pobiegł z paczką, gubiąc się w labiryntach domu parafialnego sąsiedniej parafii. W dużej sali w podziemiu gimnazjalistki czyniło dobro odbierając, pakując i segregując paczki. Pobłyskiwały aparaty ortodontyczne, szeleścił papier pakowy. Autor bloga z radością zostawił paczkę i ruszył do samochodu z myślą: uczyniłem dobro, to teraz lidl.

Grudzień to jest miesiąc rekolekcji. Tego autor bloga nie wziął pod uwagę. Sąsiednia parafia urządza rekolekcje segregowane płciowo, te tym razem były dla mężczyzn. Mężczyźni masowo przyjeżdżają samochodami. Toteż ujrzał autor bloga swój samochód zastawiony przez samochody innych mężczyzn na rekolekcjach. Była 19.40, rekolekcje zaczęły się dziesięć minut wcześniej. Usiadł autor bloga za kierownicą i zaczął kląć na czym świat stoi. Bo jak to, on chce czynić dobro, a dobro mu takie owakie rodzi skutki, że on do lidla już nie. I jego plany trach. Utkwił.

Tak był zły, że siedział w samochodzie, zamiast czynić dobro. Grzał się, z R. o fryzjerkach pisał, słuchał bicia fałszywych dzwonów i fałszywych melodii zegara na wieży sąsiedniego kościoła. Mężczyźni musieli być rozmodleni, bo nikt się nie pojawiał ani o 20.00 (zegar grał „Rotę”), ani o 20.30 (bim bom). O 21 (zegar grał „Apel”) zaczęli pojawiać się pierwsi, tak samo jak on utkwieni, przychodzili palili nerwowo papierosy i obserwowali parking. Piętnaście minut później zaczął się pobożny ruch.

Dobro zawsze zwycięża – pomyślał sobie z przekąsem, ale w gruncie rzeczy nadal (w lidlu przed 22, królika nie było) wierzył w to nieszczęsne dobro.

Dodaj komentarz