
Birma.
„Biednych ludzi” w reżyserii Midiego Z oglądaliśmy na festiwalu w zeszłym roku, podziwiając go nie tyle za film, co za etnograficzną precyzję1. „Biała śmierć” niewiele się różni: krajobraz w pierwszej scenie – żółte, zeschłe pola – taki sam jak w poprzednim filmie. Tematy podobne: migracja, narkotyki, oszukiwanie biednych. Wreszcie typ bohatera: niezaradny ubogi chłopak, któremu się nie udaje. Wszystko za bardzo podobne.
„Biała śmierć” bardziej przygnębia. Od pierwszej sceny, gdy poznajemy bohatera i jego ojca, który w zastaw oddaje krowę, jedyne narzędzie do uprawy pola, której – jak mówi – nie potrafiłby zabić. (Spojler) Można się łatwo domyśleć, jaka jest ostatnia, okrutna scena.
Fabuła toczy się nieśpiesznie. A. wprawdzie uważa, że to nie było nudne, a mnie wciąż ciekawiła obserwacja uczestnicząca, ale – obiektywnie rzecz biorąc – sceny dłużyły się. Zwłaszcza te powtarzalne jak w bajce: ojciec i syn wchodzą do kolejnej osoby, pada rytualne zaproszenie Siadajcie!, podobnie pytanie czy nie są głodni (spodziewana odpowiedź: Nie, właśnie jedliśmy!) i poczęstunek papierosem. Następnie rozwija się opowieść osoby odwiedzanej o niepowodzeniach w jej rodzinie. (Pod tym względem trochę przypomina to nasze wizyty w Lu. i okolicach).
Świat bohaterów „Białej śmierci” jest całkowicie pozbawiony nadziei. Inaczej, oni mają nadzieję, marzenia i plany, ale my – wszechwiedzący widzowie – już dostrzegamy, że się im nie uda. A jeśli tak bardzo tu pasuje napis znad bramy Dantego: Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy wchodzicie, to „Biała śmierć” jest niczym innym tylko widokówką z piekła.
Trailer: tutaj
Słowa klucze: metamfetamina („lód” w angielskiej wersji tytułu), skuter, fajka wodna, karaoke
(3,0/2,5)
______
1 O filmie „Biedni ludzie” pisałem tutaj.
