Dziennik fryzjerski

Z tymi fryzjerkami to było tak. Dzwonię, że chcę się zapisać do Magdy. (Teraz sobie uświadamiam, że Magda, która koi, jest jedną z nielicznych bohaterek tej opowieści, która występuje pod imieniem a nie inicjałem). Dzwonię i mówię. I co się dowiaduję? Że Magda jest na urlopie macierzyńskim i nici z masażu głowy, który potrafi robić tylko ona, a ja się wtedy patrzę na plakaty Welli z rozwianymi, błyszczącymi fryzurami i nic nie mówię, choć najchętniej mruczałbym jak kot.

Więc idę wczoraj nie do Magdy. Siadam grzecznie w poczekalni, patrzę na rybki, gazety nie czytam, bo u fryzjera zawsze są gazety tylko dla kobiet, te z przepisami, paznokciami i żywotem Edyty Górniak i jej podobnych. Siedzę, czekam, słyszę już spryskiwanie lakierem, więc to za chwilę. Rzeczywiście wybiega korpulentna blondyna z nową koafiurą i zaraz pojawia się Niemagda z miotłą. Mam taką prośbę, mówi, odwracam wzrok od akwarium. Straszną mam niestrawność, rzeczywiście blada jest. Myślałam, że mi się uda, ale ledwo dokończyłam panią i naprawdę nie mogę.

No i dziś rano, patrzę w lustro, znowu łeb pod wodę: będę się wygładzał.

Dodaj komentarz