Fikcje 2

– Patrz, dmuchacz baniek – powiedziała jakaś dziewczyna do chłopaka, z którym szła za rękę. – Mamo! Dmuchacz baniek! – jakieś dziecko usiłowało złapać wielką przezroczystą kulę, która rozprysła się gwałtownie pod jego rączką. – Dmuchacz baniek – jakaś grupa zatrzymała się zgodnie ze wskazówką przewodnika i zaczęła robić zdjęcia: pomnik Mickiewicza w bańkach, bańki na tle zamku, „ja i moje kochane, i bańki”. Kolorowe, szkliste unosiły się nad chodnikiem, jezdniami, niektóre szybowały w niebo, inne opadały przy krawężniku, doganiały przechodniów, denerwowały kierowców.

Skąd się tam wziął? Zjawiał się popołudniami jesienią, gdy było już ciemno. Nie odzywał się w przeciwieństwie do innych osób traktujących główną turystyczną ulicę miasta jako miejsce swojej pracy. Nie był nachalny jak ten dziadek, który nagabywał przechodniów o pieniądze na leki, jakby nie zauważając, że apteka, pod którą stał, w międzyczasie zniknęła a przez to jego błagania wydawały się teraz nieco absurdalne. Nie przeszkadzało mu to zresztą prosić też o papierosy. Nie był głośny w przeciwieństwie do owego młodzieniaszka, który starał się nazywać sztuką swoją profesję polegającą na waleniu kijem od szczotki w stare krzesło. No i był jeszcze mesjasz. Zresztą wydawał się być najbliższy dmuchaczowi baniek, też siedział cicho, prawie w tym samym miejscu, tyle, że latem, z tabliczką informującą o swoich wyliczeniach dotyczących końca świata i nadejścia ery mesjańsko-kosmicznej. W zanadrzu miał również płyty ze swoim nagranym przesłaniem. Zatrzymywali się przy nim pojedynczy turyści, ale nie widać było, żeby ktoś kiedyś coś zakupił. Dmuchacz baniek był z nich wszystkich najbardziej dyskretny. Przychodził, wystawiał swoje wiaderko z cudownym płynem, wyjmował dwie drewniane deszczułki, połączone sznurkiem, dzięki którym, po zanurzeniu w wiaderku, a następnie zbliżeniu do ust, wydmuchiwał swoje kuliste kształty, które płynęły chwilę a potem rozpryskiwały się. Tak, była to robota chwilowa i całkowicie nietrwała.

Myślisz, że jestem tutaj, aby rozbawić ciebie, gdy wracasz z pracy, ciebie, twoją żonę, dzieci, tych japońskich turystów, tych gości międzynarodowych konferencji na temat zmian w układzie pokarmowym u skąposzczetów żyjących w jaskiniach, te szkolne chichoczące wycieczki? Bardzo się mylisz i nic nie rozumiesz. Ja też jestem prorokiem jak ten od mesjasza i rychłej apokalipsy do obejrzenia na płytach dvd. Prorokiem nagłej i niespodziewanej, pękającej, rozpadającej się, chwilowej, momentalnej, nieoczekiwanej, zupełnej. Prysk i nie ma.

Karetka przyjechała chyba za późno, choć to samo centrum. Zostało wiadro i dwie zanurzone w nim deseczki. Jakieś ciekawskie dziecko zaglądało do środka, ale nowe bańki nie mogły pojawić się same. Turyści fotografowali więc widok bez nich.

Dodaj komentarz