Miało być tak ciekawie. Miało się czytać jednym tchem, tak jak się czytało poprzednią powieść autora o uciekającym na Islandię płatnym zabójcy. Kupiło się, bo się słuchało jak w radiu czytała Stenka. Czytała ciekawie. Teraz się żałuje, że się kupiło. Bo miało być, a nie jest.
Czyta się, jakieś fragmenty wyłapuje, sformułowania celne, zdania ładne, ale to nie to. Dłuży się. Bez przyjemności do zakładki się wraca. Raczej z ciekawości o tym, co jeszcze się o Islandii dowie, niż z potrzeby. Bo Islandii to tam dużo, Danii też. Jak się po duńsku kanapki przekraja albo jak się po islandzku milczy?
Milczy się już o tej książce. Byle dokończyć.
(Dopisane rano: To zadziwiające jak wielu pisarzy mieszka na Islandii. Dla kogóż oni piszą? Tym razem autor dokonuje psychoanalizy islandzkiej duszy i może, choć dla mnie to nie jest jakaś wstrząsająca książka, u Islandczyków czytanie zdań: Dość już tego k…ienia się Islandczyków podnosi ciśnienie. No i niektóre fragmenty są bardzo dobre. Jest to pisarstwo ironiczne i gorzkie, ale np. historia o koniu Czerwonym napisana jest tak ciepło, że można czytać do poduszki. Ale ja lubię zimnokrwiste, więc nie jestem obiektywny. Czyta się, ale się nie odkrywa. Skończyło się i odłożyło.)
