John Kerry idzie Krakowskim. Ma w ręku bagietkę paryską, którą za piątaka kupił w wiecznie gorącej bagieterii, czyli tam, gdzie ja też kupuję. Przeżuwa bagietkę, chrupie skórka, lecą okruszki. Podnieceni gospodarze bardzo dbają, aby nie upadły pomiędzy czyhające wróble, więc pełno dyplomatów wyszukuje okruszków, pełzając po Krakowskim.
Okruszki od naszego najlepszego przyjaciela.
Trafią do gablotek w czołowych urzędach na znak naszej wierności. Będziemy na nie spoglądać, napawać się ich widokiem, podpisując kolejne zgody, wysyłając żołnierzy i udając, że nikt (oprócz nas) nas nie słyszy w naszych wyciszonych gabinetach.
(Będzie co opisywać w kolejnej książce żony szefa polskiej dyplomacji).
