
(Długo się zbieram. Wpisy robią się zbyt osobiste.)
To, że ze śmiercią Tadeusza Mazowieckiego kończy się pewna epoka, jest truizmem. Był niemodny. Uważał, że ważniejsza jest w polityce etyka niż skuteczność za wszelką cenę. Tym się odróżniał, mąż stanu, od polityków, uczniów Makiawela.
Ironia historii, że informacje o jego śmierci pojawiły się w gazetach obok artykułów o Jacku oferującym zatrudnienie kolegom (oraz o jego partii, która nie zdobyła się na potępienie tej praktyki) oraz notek o Przemku, który resztkami nadwyrężonych sił machał legitymacją. Taka jest rzeczywistość polskiej polityki dwadzieścia dwa lata po Mazowieckim.
Nie przestają mówić o racji stanu, Polsce, chrześcijańskich wartościach, nie zamykają ust, ale to tylko teatr na potrzeby badań opinii. Nic ich to nie obchodzi. Liczy się ciepła posada, pieniądze, zamówienie publiczne dla brata, władza jako narkotyk.
Kończy się pewna epoka: zazdroszczę, że w tamtych, wtedy, wyborach było kogo wybierać: nawet jeśli przegrywali, to reprezentowali pewne podejście do polityki, które opierało się na wartościach. Niestety idee umierają nawet szybciej niż ludzie.
(Czytelnicy „W Sieci” zapewne nie zrozumieją tego wpisu. To ci sami, którzy uważają, że przy okrągłym stole zdradzono ich o świcie i lepiej byłoby w 1990 r. powywieszać komunistów na latarniach. To byłaby dopiero wymarzona Polska.)
