Nieodżałowany ksiądz Tischner swój telewizyjny katechizm o nowym Katechizmie zaczynał od zdania: Mamy rewolucję w Kościele.
Mamy, więc, proszę Państwa, rewolucję w Kościele. Może jeszcze nie w polskim, ale tutaj kiedyś też dotrze, szybciej niż rozpędzone limuzyny za 150 tysi. Mamy przecież papieża pachnącego owcą (to – wydawać by się mogło zabawne – zdanie jest z jego przemówienia do nowych biskupów), a nie – jak polscy hierarchowie – armanim.
Żeby rewolucja przyszła szybciej, trzeba czytać zanim kot zostanie odwrócony ogonem przez polskich arcykatolików (czołowy portal też Franciszka na wszelki wypadek schował, bo zbyt nie pasuje do wspieranej niegdyś definicji autorstwa Ewy Wójciak):
