Dz.U. Pictures presents „Od czwartku do niedzieli”

Siedzieliśmy przy nieczynnej fontannie. Sen nas morzył. Nawzajem się przekonywaliśmy, że ciśnienie spada. Wiosna była w pełnym rozkwicie. W sali Gerard cztery osoby, w piątkowe popołudnie. Nawet reklam nie nadali.

A. mówi: dłużył się! Ale Chile – od dzieciństwa mnie to fascynowało – jest długie właśnie jak ta fabuła. W końcu Lucia, jej brat i rodzice wyruszają z Santiago na północ i po tej mojej mapie, co ją w dzieciństwie miałem na ścianie, jadą tym wąskim przesmykiem koloru zielonego aż do góry, na pustynię.

Niewiele się działo, ale czuć było, że coś nie tak, że kamera wpuszcza nas do środka, i od tego środka oglądamy, że miłość nie żyje, że relacje wypełniają puste gesty, puste słowa. Żyją już na archipelagach.

Bezcelowa ta podróż. Kiedyś dziadek miał gdzieś tam działkę i tam można by zbudować dom, i sadzić awokado. Ale dorośli już chyba wiedzą, że żadnego domu nie będzie, że jest już tylko pustynia i tego małżeństwa nie da się uratować. Wygasło. Żadne z nich tego nie chce powiedzieć głośno. Cały film składa się z gestów, spojrzeń, z niedopowiedzeń.

Historię oglądamy z perspektywy Lucii (ale nie jest ona narratorką, podglądamy ją jedynie). To na niej skupia się scenarzysta. To jej strach przed opuszczeniem przewija się przez cały film. Widzimy tyle, co ona, ale pozostajemy widzami z pustej sali „Muranowa”. My się domyślamy, natomiast ona to przeżywa. Świetnie zagrane.

Tematem muzycznym tym razem jest Quiero dormir cansado Emanuela.

Słowa klucze: świnie, jazda na dachu, nurkowanie. (Pytanie o zasady ruchu drogowego w Chile: czy na tylnym siedzeniu można jeździć bez pasów? A. odpowiada: Tak jak na dachu.)

2,5/4,0

Dodaj komentarz