„Pokłosie” to nie film, to temat. Wybraliśmy się późno, bo: a) A. uważała, że to może być kiepski film, w którym posoka leje się strumieniami; b) autor bloga uważał, że to może być kiepski film, w którym kicz; c) oboje nie mogliśmy znieść żenującej debaty na temat lubienia bądź nielubienia Macieja Stuhra (debaty, która niestety zupełnie odwróciła kota ogonem.) To był dobry film. Zapewne lepiej by go zrobił Smarzowski, ale wtedy wycieczka szkolna nie mogłaby go obejrzeć.
Pierwsze spostrzeżenie: świetna jest muzyka i dźwięk stopniujący napięcie. Czyjś wzrok utkwiony w bohaterach, trzask łamanej gałęzi, rasowy thriller. Scenariusz mimo pewnych kiksów oraz zupełnie niepotrzebnego pretensjonalnego zakończenia (ta ostatnia scena przy pomniku) jest niezły, zdjęcia: jest kilka ujęć pozostających w pamięci. Perfekcyjnie oddany klimat małego miasteczka (niekoniecznie na Podlasiu, może być na Wyżynie). Takie Wilkowyje, ale bez sielanki.
Przepiękna jest rola Danuty Szaflarskiej: jej monolog to najbardziej poruszający moment filmu. Jest jak antyczny chór albo wieszczka, która wyjawia tajemnicę. Świetny ksiądz proboszcz Jerzego Radziwiłowicza. Wreszcie temat dyskusji – Maciej Stuhr. Doskonale pokazane dziedziczone, nieuświadamiane poczucie winy. Ten tajemniczy przymus, który każe mu znosić na pole macewy (głupie skojarzenie, ale pamiętacie, jak wszyscy bohaterowie „Bliskich spotkań III stopnia” tęsknili za górą?). Jego przemiana na końcu filmu dla mnie pozostaje wiarygodna, dla A. nieco mniej.
Nie wiem, czy nie ciekawsza jest rola drugiego z głównych bohaterów (Ireneusza Czopa). W każdym razie to on wygłasza niesamowitą kwestię o tym, że samemu należy unikać sku…enia, gdyż świat to k..estwo. Dosadnie, ale trafnie (ja to piszę!) wyłożony imperatyw Kanta.
Może dla osoby, która karmi się prasą katolicką i frazesami o ojczyźnie, tyle razy we krwi skąpana, „Pokłosie” stanowi szok i zmusza do zapisania się do psychoanalityka. Dla nas, po „Jest taki piękny słoneczny dzień”, pozostaje wstrząsające, ale nie dokonuje jakichś przewartościowań.
Lęk prawicowych publicystów przed „Pokłosiem”, te wszystkie figury retoryczne użyte po to, by dyskusję o polskiej wsi w czasie drugiej wojny ośmieszyć, jest powodowany chęcią ratowania mitu. Tymczasem bez wyznania winy, bez przyznania się przed sobą, że nie jesteśmy narodem Chrystusów, zawsze będziemy tkwili w poczuciu wyjątkowości, która w czas pokoju każe kibolom (jakże błogosławionym z Jasnej Góry, jakże się tym brzydzę) wieszać gwiazdy Dawida na przystankowych szubienicach. (Na swoje nieszczęście wpadłem w ton kazania, więc lepiej o „Pokłosiu” wpis skończyć w tym momencie).
(3,5/4,0)
