Poczucie, że sto trzydzieści siedem minut z tej niedzieli zniknęło w sposób zupełnie nieużyteczny i bezpowrotnie. Rzadko się zdarza, że oboje w kinie aż tak się zgadzamy. Kiedy A. spytała ile jeszcze do końca, ja zastanawiałem się co można by zjeść po powrocie.
Zapewne można doszukiwać się jakichś sensów, ale dla nas obojga to był seans bez sensu. Nudny, a w przerwach patetyczny (ta muzyka!), ciągnął się niesamowicie (i to mówimy my, oglądający azjatyckie „snuje”). Nawet zdjęcia jedynie bywały ciekawe. Parę kostiumów z początku, żeby oddać klimat epoki.
Obarczony wojenną traumą i alkoholizmem Freddie wraca do cywila. Marzy głównie o kobiecych piersiach. Nie może się odnaleźć. Produkuje piersiówkę z chemikaliów do zdjęć, denaturatu, benzyny i kosmetyków. Jakimś trafem staje się uczniem guru, który plecie trzy po trzy i obwieszcza, że odkrył tajemnicę życia i parę innych tajemnic. Razem z rodzinną sektą (jak to bywa: żona rządzi) ćwiczą na Freddiem pranie mózgu. Wszystko dzieje się w tempie nieznośnie powolnym a filmowany jest każdy grymas twarzy. – Koszmar – powiedziała A. a ja przytaknąłem.
Nie mam pojęcia o czym był ten film i zazdroszczę recenzentom, że wiedzą.
Słowa klucze: babka z piasku.
(1,0/2,5)
