
Komedia? Bajka? Dla mnie „Moonrise Kingdom” to melancholijny esej, opowieść o tym, co straciliśmy, gdy staliśmy się dorośli. Nie myli się jedna z recenzentek, gdy określa film tytułem „Wiek niewinności”. Pokrewieństwo nieuchronne widzę z „Królem Maciusiem Pierwszym”.
Ma nieodparty urok.
W modnym stylu retro. Już pierwsze ujęcia retro-olśniewają, retro-czcionka napisów i kamera przepływa przez retro-domek w kolorze czerwonym. Każdy szczegół dopracowany: retro-ubrania, retro-meble, retro-sprzęty. Kolory zachwycają. A przy tym muzyka: Benjamin Britten.
Jak z w miarę radosnego filmu napisać smutną recenzję? Suzy i Sam są dzisiaj w wieku naszych rodziców. Państwo Bishop już pewnie nie żyją. Czy to uczucie przetrwało, czy sami się sobie dziwią, że we wrześniu 1965 r. chcieli być razem?
Kara Hayward jak młodsza siostra Lany del Rey. Przekonująca.
A jeśli nie dla niej, to idźcie dla Bruce’a Willisa, który w swojej roli jest urzekający, ogrywając samego siebie. Bruce Willis, samotny twardziel o miękkim sercu. Albo idźcie – podpowiada A. – dla Tildy Swinton vel bezdusznej urzędniczki z opieki społecznej.
Słowa klucze: latarnia morska, lornetka, adapter.
(3,0/4,5)
