
Czasem zdarza się film, w którym tak denerwuje cię główna bohaterka (lub główny bohater – płeć nie gra roli), że nie potrafisz niczego docenić w filmie. „Fabryka tygrysów” to właśnie ten przypadek. Po jakichś dwudziestu minutach mieliśmy dosyć Ping.
Najciekawsza wydawała się demoniczna ciotka. Zła do szpiku kości.
I znowu batonik w gardle, gdy na ekranie trwają przygotowania do sztucznej inseminacji a świńska sperma przelewa się ze słoiczka do strzykawki.
(Zamysł reżyserski, żeby przygotować do filmu krótki wstęp albo uwerturę zupełnie niezrozumiały. Właściwie do tej pory zastanawiam się czy to nie pomyłka operatora).
Słowa klucze: budka telefoniczna, Japonia.
(2,0/3,0/gościnnie Jo.: 2,0)
