
(Zwiedzających wystawy z angielska określamy jako ekshibicjonistów.)
Wyprzedaż kolekcji zdjęć Miltona H. Greene’a (reklamowanej jako zdjęcia Marilyn, chociaż, obok tak ikonicznych jej zdjęć jak to baletowe czarno-niebieskie, jest tam też np. doskonałe zdjęcie Cary’ego Granta z czasów „Rzymskich wakacji”) będzie moim zdaniem naruszeniem zasady gospodarności. Oczywiście nikt nie zmusi Ministra Finansów, ani tym bardziej Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, do uznania, że to sztuka (przecież to nie jest „Marilyn z łasiczką lub gronostajem”), niemniej posiadanie przez Polskę tych zdjęć mogłoby być punktem wyjścia do utworzenia niezłego muzeum fotografii (takiego jak w Sztokholmie albo Berlinie). A tak, wyprzedają fotograficzny majątek (czy klub opozycyjny nie mógłby interpelacji w tej sprawie?), więc szybko trzeba się pozachwycać.
Ostatni dzień wystawy o Broniewskim w Muzeum Literatury. Takie nagromadzenie eksponatów, że właściwie wystawa zupełnie przegadana. Jeśli Broniewski był w Legionach, to gromadzimy mundury, karabiny i menażki, jeśli prowadził dziennik, to obszerne fragmenty (nie ma czasu czytać) umieszczamy na ścianie. Wątki się gubią, nawet czytana wiosną biografia nie pomaga w ustaleniu, o co chodzi. Nie da rady się nawet wzruszyć. Co gorsza, pewnie zagubiły się w natłoku najciekawsze eksponaty. (W poetyce lekcji muzealnych: urodził się, wielkim poetą był, zmarł.)
