
Ekscytujące czytanie „Rzek Hadesu”. Dotychczas Popielskiego nie lubiłem, ale jeżeli już po kilkudziesięciu stronach pojawia się też Mock, to zupełnie co innego. Zresztą fabuła wciąga tak bardzo, nawet w swojej głównej części lwowskiej, że powoduje niecierpliwość. Stanowczo lepsze od poprzednich Popielskich. Bardziej napięte.
Początek osadzony w okresie wielkiej trwogi (przywłaszczam to pojęcie Zaremby jako doskonale pasujące do opisu okresu po II wojnie światowej i warte upowszechnienia). Kolejny już kryminał (po świetnym Wrońskim) z owych czasów.
W powieściach Krajewskiego lejtmotywem jest tęsknota za sprawiedliwością wykonywaną natychmiast i w sposób najprostszy: oko za oko, ząb za ząb. Nie liczy się prawnicza sofistyka, najważniejsza jest pewność surowej kary dla winnego. To łączy Eberharda Mocka i Edwarda Popielskiego z samotnymi szeryfami Dzikiego Zachodu, ale też z superbohaterami amerykańskiej wyobraźni, choćby Batmanem. Praca w policji dla superbohatera jest tylko przykrywką. Czy powieść kryminalna jest wyrazem rzeczywistej społecznej potrzeby takiej sprawiedliwości (podobnie jak słupki za karą śmierci i krzyki na forach brukowców?) czy tylko formą, środkiem artystycznym?
Do powieści Krajewskiego zdaje się pasuje również określenie „kampowa”. (Generalnie ani określenia nie znałem, ani do Susan Sontag nie sięgałem w tym zakresie, do czasu obejrzenia japońskiego „kampowego” filmu, tego z krwawą rzezią akwarystów, dekapitacjami i wywlekaniem flaków.) Fabuła lubuje się w perwersjach, coraz dziwniejszych i coraz to bardziej wymyślnie podanych. Konieczność ostatecznego ukarania zwyrodnialca staje się konsekwencją jego nieludzkich czynów.
Ekranizacja „Rzek Hadesu” zapewne byłaby surowo zakazana w kinach wielu krajów.
