Wojciech Cejrowski czyli z kamerą wśród zwierząt

Prawie rok temu, po obejrzeniu filmu „Czarna Wenus”, oddychałem z ulgą, że czasy europejskiej naukowej pogardy dla innych minęły (na co zresztą wskazuje choćby rozwój antropologii), że ludzie to nie eksponaty. W tej błogiej nieświadomości żyłem do dzisiejszego ranka w Lu., do momentu, w którym nastawiłem telewizor.

Wojciech Cejrowski, cywilizacja białego człowieka, chrześcijanin jak z Sevres, ewentualne mikrony dzielą go już tylko od Terlikowskiego. I co? Niby mądrzejsi o kilka wojen światowych i parę ludobójstw, a obcych nadal traktujemy jak w zoo albo w niechlubnym muzeum w Tervuren.

Przed kamerami Wojciech Cejrowski wydaje komendy afrykańskim kobietom (biały mężczyzna powinien pokazać, kto tu jest panem), bezczelnie odgarnia im włosy (koszmarny gest jak z targu niewolników, dobrze, że nie ogląda zębów), dotyka kobiet (a robi to z taką elegancją za jaką w Europie dostałby w ryja). Zresztą białych kobiet nie mógłby traktować z takim lekceważeniem i nie zaglądałby im z kamerą pod spódnicę w trakcie higieny intymnej. Ale te są czarne, dzikie i seksualne. A on jest białym chrześcijaninem, który wie lepiej, który może okazywać im pogardę: Tak pachnie, że nie chciałbym być jej mężczyzną.

W dyskusji, która przetacza się ostatnio, słuszne oburzenie spadło na dwóch rzekomo zabawnych dziennikarzy. Wojciech Cejrowski tymczasem bryluje w telewizji publicznej (w prasie katolickiej także). Ukrainki mieszczą się – bądź co bądź – w naszej kategorii ludzi, kobiety z ludu Himba – już nie.

(Traf chciał, że nieco wcześniej obejrzałem brytyjski dokument o zwierzętach ordowiku. Z większym szacunkiem dziennikarze traktowali wielkoraki i łodziki niż wybitny polski dziennikarz potraktował afrykańskie kobiety).

Dodaj komentarz