Dziennik, zwyczajny dziennik

(Czasem nachodzi mnie ochota zostać diarystą. Całe szczęście duszę ją w zarodku, jeszcze przed obiadem.)

Gdyby nie ta katastrofa z kawą poranek wyglądałby na całkiem spokojny. Ale cóż. Nastawiłem ekspres, podstawiłem filiżankę, zapachniało espresso i wtedy dopiero zorientowałem się, że filiżanka znajduje się pod rurką do spieniania mleka a kawa kończy już skapywać do pojemnika na dole ekspresu. Odstawiłem filiżankę. Spojrzałem na pojemnik. Był pełen. Parę kropli i czarna maź zaleje obrus – pomyślałem. Ostrożnie wyjąłem i oczywiście parę kropli spadło na obrus. Nic to, należało przenieść go tylko nad zlew i opłukać. Po drodze było krzesło: znowu parę kropli i już miałem wlać popłuczyny po kawie do zlewu, gdy w moich rękach pojemnik przechylił się, zafalował a potem podłoga, meble i chodnik nabrały koloru kawowego. Tudzież poduszki na krzesła, ścierki, naczynia w zlewie i sam zlew. Prawdziwa Kolumbia.

Kiedy skończyłem wycierać, pomyślałem, że napiłbym się kawy. Właśnie dochodziła ósma.

Dodaj komentarz