Zacznijmy od tego, że to, co jemy w Wa. ma się nijak do sennych wizji Jiro. Jest jakąś marną interpretacją albo wariacją różną od misterium, które oferuje Jiro za – bagatela – 1200 zł od kolacji. Pyszny to był film, aż ślinka ciekła, gdy patrzyłeś na te ryby o nieznanych nazwach i zapewne fascynujących smakach.
Ale podróż do kuchni Jiro to tak naprawdę opowieść o ludzkiej pracy, o ciągłym dążeniu do doskonałości. Bo na sukces trzeba zapracować i bez pracy nie ma kołaczy (sushi?), bez upartego dążenia, żeby robić lepiej. Ta etyka zupełnie inaczej wartościuje pracę: nie jako chwilowy sukces, szybko zrobić coś, a potem zmienić, ale jako wypełnienie życia.
Kochaj swoją pracę. Nie narzekaj na nią – powtarza Jiro, wstaje o piątej i jedzie do swojego lokalu przy stacji metra.
Mam ochotę na sushi i boję się niedoskonałości. Ech.
(3,5/3,0)
