Dz.U. Pictures presents „Wstyd”

Nie byłem przekonany. Nie był nawet na lutowej liście. Trochę z ciekawości – jak te wszystkie pary (w różnych konfiguracjach płciowych) w kinie.

„Wstyd” jest filmem bez zarzutu. Każda scena dopracowana, każde zdjęcie potrzebne i do tego ta muzyka! Scena, w której Brandon biegnie przez Nowy Jork perfekcyjna, gdy obserwujesz w tle miasto: psa w recepcji, śmieciarkę, garaże, Madison Square Garden. Ta jego skromna kuchnia skojarzyła mi się z naszymi kuchniami, kuchniami mieszkańców wielkich miast, gdzie szafki pod ten sam wzorek i glazura dopasowana do blatów. Wtedy, w tej kuchni, zrozumiałem, że on jest jednym z nas.

Naprawdę, Brandon i rewelacyjna Sissy cierpią z tego samego powodu, nie umiejąc budować więzi. On ucieka w maszynowy seks (sekwencje z ostatniej nocy z symfonią w tle!) i nieznaczący flirt (scena w metrze jest chyba najbardziej erotyczna), ona – w wykorzystujące jej naiwność i wylewność związki. A on nie dopuszcza do siebie myśli, że Sissy to jedyna kobieta, która go kocha (jest w tym jakaś nutka kazirodczej fascynacji, w końcu Brandona rusza wszystko, co się rusza. Wyborne sceny zazdrości.) Scena w łazience rozbuchana jest niewinnością (Boże, jaki grafomański stał się autor bloga!)

Porównania Carey Mulligan do Audrey Hepburn zawsze uważałem za wyjątkowo nietrafione. Niemniej jej genialny „New York, New York” mogę porównać tylko do tamtego cudownego „Moon River”. Sinatra może się schować.

(4,5/5,0)

Dodaj komentarz