Na poprzednim seansie doszło do bijatyki o miejsca. Ech, na tym tylko do bezkrwawych scysji.
„Ki” jat-ki niewarta.
Papierowe, pretensjonalne granie. Tak więc nieciekawa gra, nieciekawe zdjęcia, nieciekawa muzyka. Jedyna scena, która robi wrażenie, to gdy Woronowicz (eks-ksiądz Popiełuszko) mówi „Wy….dalaj stąd!” Za wszelką cenę szukałem wartości dodanej w tym filmie i odkryłem całkiem sporą dawkę krytyki feminizmu (ale – co H. niech potwierdzi – mam teraz hopla na tym punkcie). Główna bohaterka wyręcza się kim się da, ale jednocześnie zgrywa męczennicę macierzyństwa, jej wspólnota z pozostałymi siostrzycami ogranicza się do wspólnej balangi a ona niedojrzała do żadnej roli społecznej.
Na szczęście bilet kosztował jedynie 1,5 paczki herbatników „San”.
(3,0/2,0)
