Pomimo że zawierał niezliczoną liczbę klisz, stereotypów i wyświechtanych motywów (na przykład: relacje ojca i syna, dwóch nieudaczników wadzących się ze sobą, droga przez pół kraju z nieboszczykiem), oglądał się dobrze.
Kino nie mogło się zdecydować, czy jest Israeli style dramatem obyczajowym („Przyjeżdża orkiestra”), czy raczej kinem rumuńskiego niepokoju podszytego absurdem („Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie”). W końcu okazało się, że jest folkowo-karpackie („Wino truskawkowe”) i w tej tonacji pozostało do ostatniej sceny. Poniosło wszystkie tego konsekwencje: furmanki, śniegi, pijani spod gospody.
Nie da się zachwycić. Jednak zadowolenie spore.
(3,5/4,0)
