Elegia ku czci tapczanika

Obok ludzi w naszych opowieściach występują przedmioty. Przedmioty małe i duże (coż za banał!), związane z nami mniej lub bardziej, zwyczajne i niezwykłe. Żyjemy bowiem nie tylko w sieci znaczeń, ale i w sieci przedmiotów. Bywają naszymi przyjaciółmi, niewolnikami, bywają śmiertelnymi wrogami.
Badania tutejszych teologów wykazały, że raczej nie mają duszy.
Stąd też drwal ściskający u wrót doliny siekierę musi pogodzić się z faktem, że nie zostanie zbawiona.
Z drugiej strony, pokaźne grupy teologów (a moze nawet panteologów) wciąż twierdzą, że jakaś mana przedmioty mani a nas mami. Dlatego też, całkiem słusznie, do przedmiotów odnoszą się z pewną nabożnością.
Moment pojawienia się w naszej opowieści przedmiotu i moment jego zniknięcia coraz częściej kojarzy nam się z narodzinami i śmiercią (w małej skali).
Łączy nas i przedmiot więź nieodwzajemnionego (z definicji) uczucia.
Zapewne dlatego nasze szafy, piwnice i strychy zapełnione są przedmiotami, które nie towarzyszą już nam w naszej opowieści i – bądźmy szczerzy – nie będą nam już więcej towarzyszyły. Przypuszczam, że tak naprawdę w tych zakamarkach mieszkań ukrywamy obrazy siebie z przeszłości, siebie szczęśliwych, siebie młodszych, siebie rokujących nadzieje.
(Wynika z tego dość zabawny paradoks: ludzi coraz częściej traktujemy przedmiotowo, a przedmioty obdarzamy uczuciem. A zresztą, może nam się już granica między przedmiotem a osobą powoli zaciera).

(To był wstęp)

Tyle nocy na Tobie przespałem.
Moje powieki koiłeś w Tu, a potem w Tutam.
Nieroztropnie trzeszcząc połamanymi listwami.
Chorowałem na Tobie. Na Tobie się leczyłem.
Taki deszcz a muszę Cię wynosić na śmietnik.

Przykro mi. Nie mówię „Do widzenia!”, tylko „Żegnaj!”.
Tapczaniku semper fidelis.

(Kurtyna. Panie i Panowie ocierają łzy. Otwiera się ze skrzypieniem meblowe niebo.)

 

Dodaj komentarz