Byliśmy w kinie VII

Przepychaliśmy się w tłumie wielbicieli
filmiku z Amelią, Leonem Zawodowcem, Gandalfem i Forrestem Gumpem,
„udowadniającego” (podobnie jak i książka pod tymże samym tytułem),
że wiara chrześcijańska jest pozbawiona sensu.

(Znak czasu: kiedyś, żeby dojść do tego stwierdzenia trzeba było być wielkim filozofem,
dziś wystarczy bycie wypromowaną przez media miernotą.)

(W kraju, w którym dziewięćdziesiąt procent społeczeństwa twierdzi, że jest katolikami,
po Ewangelie sięgają jedynie studenci teologii i literaturoznawstwa,
szmatławe opus amerykańskiego guru czytają nawet analfabeci.)

Nieważne zresztą…
Przepychaliśmy się w tłumie, by w końcu zaszyć się w małej sali nr 5
i dać się zaskoczyć zupełnie zapachami czeremchy i jaśminu.
Film optymistyczny, a jednocześnie poważny.
Bez patosu, a uduchowiony.
Apoteoza wiary codziennej i codziennego cudu.

(Ostatnia scena zachwycająca: Mnich grany przez Janusza Gajosa budzi się, patrzy zadziwiony na stygmaty na swoich rękach i mówi z wyrzutem: „Coś Ty narobił?”)

Dodaj komentarz